Wyruszamy o 7 rano z Agry aby zdążyć do parku-rezerwatu Ranthambore na 14. 300-kilometrowy odcinek i 7 godzin czasu niby wydaje się aż za nadto, ale nie w Indiach, gdzie na drodze zawsze czekają jakieś niespodziewane przeszkody. Dziś główna droga prowadząca z Agry do Jaipur jest w kilku miejcach zamknięta bo są jakieś demonstracje, musimy więc objeżdżać te odcinki wiejskimi drogami jadąc z przeciętną prędkością 15 km/h. Droga wiedzie wśród niekończących się pól krzewów musztardowych pięknie kwitnących o tej porze roku na żółto. W jednym z mijanych po drodze miast nagle ukazuje się naszym oczom długi orszak. Na przedzie jedzie kilku jeźdźcow na wiebłądach, za nimi na wozie jedzie orkiestra a następnie setki kobiet ubranych na czerwono z wiekimi dzbanami na głowie. Zatrzymujemy Kamala i pędzimy za orszakiem aby zobaczyć to widowisko. Okazało się, że nasza fascynacja orszakiem jak i samego orszaku nami była wzajemna, bo gdy pochód się zatrzymał, kobiety otoczyły Mariolę i zaprosiły ją do tańca. Jeden krótki występ im nie wystarczył i zapytali czy Mariola może jeszcze raz z nimi zatańczyć...
Ostatecznie na safari nie zdążyliśmy. Objazdy i zakorkowane drogi opóźniły nas o ponad godzinę, a i tańce z miejscowymi kobietami też się trochę do tego przyczyniły… Na szczeście mamy zarezerwowane aż 3 osobne wyprawy do parku Ranthambore, więc liczymy, że chociaż raz się uda zobaczyć chociaż kawałek tygrysa. Poranna wyprawa okazała się kompletnym fiaskiem. Na popołudniową wyprawę jedziemy więc z mizernymi nadziejami. Jesteśmy teraz w innym sektorze (#4) i są chociaż ładniejsze widoki. Jest też więcej zwierząt, bo mijamy całe stada antylop nakrapianych oraz wielkich antylop sambar. Jest też i krokodyl bagienny wygrzewający się w promieniach zachodzącego słońca, ale przecież nie po to tu przyjechaliśmy – gdzie są tygrysy!? Wjeżdżamy na otwartą przestrzeń. Tam już stoi kilka samochodów z bardzo podnieconymi turystami. Jest tygrys!! W tej chwili niewidoczny, bo leży w trawie, o tam za tym kamieniem na rzece. No i bądź tu człowieku mądry. Kamieni na rzece jest sporo i trawy też, więc gdzie go szukać? Nagle przewodnicy się ożywili – jest, jest tam, tam!!! Poszly w ruch zoomy i lornetki. Dzięki naszej lornetce udało mi się wreszcie zlokalizować miejsce, gdzie jest tygrys. Popstrykałem kilkadziesiąt zdjęć mając nadzieję, że chociaż jedno będzie dowodem, że na prawdę widzieliśmy tygrysa w Ranthambore.
Dziś czeka nas następny spory odcinek drogi. Jedziemy 300 km do Jaipur. Trasa częściowo biegnie dwupasmową “autostradą”. Wszystkie ciężkie i obładowane towarem znacznie przekraczającą rozsądną granicę ociężale suną najszybszym prawym pasem drogi, bo ich kierowcom nie chce się jechać lewym, bo tu stale się coś dzieje: a to stoi zaparkowany bezmyślnie traktor, a to idą ludzie, krowy, kozy, czy też jadą pod prąd tuk-tuki i motocykle. Aby wyprzedzić ciężarówkę należy to zrobić lewą stroną wciskając się między przeszkody i przepychając się z innymi użytkownikami drogi, którzy wpadli na ten sam pomysł. Najgorzej jest jeśli jedna ciężarówka jadąca 38 km/h próbuje wyprzedzić drugą jadącą 33 km/h i robi to bez ostrzeżenia…
Czasami przejeżdżamy przez przejazdy kolejowe i nie daj boże, jeśli jest zamknięty. Wówczas na zwykłej dwukierunkowej drodze, na której normalnie mieszczą się 2 pojazdy (po jednym w każdym kierunku) ustawia się około 7 nie licząc motocykli, które wypełniają szczelnie wszelkie szczeliny. Obstawione są również pobocza. Po drugiej stronie szlabanu tworzy sie podobna zwarta zapora z samochodów. Gdy przejedzie pociąg i podnosi się szlaban wszystkie pojazdy ruszają naprzeciwko siebie na zderzenie czołowe. Na torowisku powstaje gigantyczne zamieszanie, z którego zwycięsko wychodzą najwolniejsze, ale i najcięższe zdezelowane autobusy i ciężarówki, które z takim mozołem wyprzedaliśmy zanim dotarliśmy do przejazdu kolejowego… Przychanka na torach trwa kilka minut. Gdyby nagle pojawił się pociąg i trzeba by było zamknąć przejazd, nazajutrz w gazetach na całym świecie ukazałaby się lakoniczna informacja: “Wczoraj w Indiach pociąg wjechał na przejeździe kolejowym w 37 samochodów…” Do tej pory gdy takie wiadomości czytałem, nie mogłem sobie tego wyobrazić, ale teraz już wiem.
Jaipur jest miastem wyjątkowym. Oczywiście, panuje tu podobny nieład, jak w innych miastach w Indiach, ale miasto ma charakter. Stare śródmieście roi się od pięknych budynków, szkoda tylko, że tak zaniedbanych. Dominuje tu kolor terakoty, od którego wziął się przydomek “Różowe Miasto”. Największą atrakcją miasta jest jednak wspaniały system murów obronnych z położoną wewnątrz “Bursztynową Twierdzą”. Do zamku można pójść pieszo, wyjechać samochodem lub pojechać… na słoniu, więc dla nas wybór jest oczywisty. To nasza pierwsza przejażdżka na słoniu i doświadczenie jest przyjemne i warte czekania i pieniędzy.
Drugą osobliwością miasta jest XVIII-wieczne obserwatorium astronomiczne. Są tu gigantyczne zegary słoneczne, wśród nich ponoć największy na świecie, który przy słonecznej pogodzie wskazuje czas z dokładnością do kilku sekund!!
Dziś jest ostatni dzień roku, więc hotel, w którym się zatrzymaliśmy urządza w ogrodzie wielką balangę. Rzeczywiście ilość potraw jest wspaniała a ich wykonanie konkursowe. Przy każdym stanowisku kucharze objaśniają co jest co a nawet demonstrują jak się pewne rzeczy przygotowuje. Wartało to nakręcić, ale dziś wieczorem zrobiłem sobie urlop od kamery. Starałem się spróbować każdą indyjską potrawę, ale mimo, że nabierałem tylko po symbolicznym kęsie i się przejadłem, to i tak nie dałem rady spróbować wszyskiego.