Podróż Afrykańska gorączka fotografowania - Kenia/Tanzania 2009 - Pożegnanie z Tanzanią



Kolejmy dzień bardzo męczący. O 7.00 ostatnie spojrzenie na Ngorongoro i ruszamy w stornę Arushy. Krajobrazy niesamowite – zostawiamy za nami zielone drzewa, robi się coraz bardziej sucho i gorąco – otacza nas czerwona ziemia. W oddali widać Mount Neru. Zatrzymujemy się, żeby kupić jeszcze kilka pamiątek z Tanzanii – mój mąż ćwiczy targowanie się – chyba nie poszło mu najgorzej, bo kupił nasze drewniane miski i łyżki w hurtowych ilościach dla całej rodziny za 1/3 wyjściowej ceny ;)

No i jesteśmy w Arushy, po drodze mija nas kolumna samochodów z prezydentem Tanzanii, też właśnie tu przyjecha z wizytą, stoimy więc chwilę w korku. Później lunch, wymieniami się adresami email i żegnamy się  z Andrew i przesiadamy do strasznie niewygodnego autobusu, który ma nas dowieźć na granicę z Kenią.  Upał męczy straszliwie, klima niezbyt działa, jedziemy z otwartymi oknami.

W pewnym momencie mija nas ciężarówka i... zahacza o nasz bok. Przez otwarte okna szypie sie szkło. Jesteśmy trochę wystraszeni, ale całe szczęscie nikomu nic się nie stało. Kierowcy wzywa policję. Obawiam się, że spędzimy pół dnia w pełnym słońcu, czekając na odpowiednie władze, ale ku zaskoczeniu wszystkich po pięciu minutach policja jest na miejscu – kolejni przedstawiciele lokalnych władz przychodzą nas przepraszać i sprawdzać czy nikomu na pewno nic się nie stało. Wypadek to nie wina naszego kierowcy, ale nie możemy dalej jechać – muszą nam zmienić autobus.

Trochę narzekamy, że tam Amboseli czeka i opóźnienie rozwali cały plan wycieczki, a po już po kilkunastu minutach podstawiają dla nas nowy autobus – jestem w szoku – 5+ dla biura podróży, a właściwie dla lokalnych współpracowników. Na całym zdarzeniu tracimy zaledwie pół godziny – aż sie wierzyć nie chce.

  • w drodze do Arushy
  • w drodze do Arushy 2
  • Mount Neru w oddali
  • wioska Masajów
  • nasz autokar
  • sprawca zamieszania