Kończymy safari i jedziemy w stronę Serengeti .
Przyznam, że moje wyobrażenia o Afryce były zupełnie inne – jakoś tak mi się zawsze kojarzyło, że jest tam albo pustynia, albo sawanna i wszędzie jest raczej płasko, poza górami oczywiście. Teraz jedziemy przez piękne zielone tereny, samochód wspina się pod górkę – stromo – droga wąska i robi się wysoko – 2200 m. – widok zapiera dech w piersiach.
Znowu pojawiają się stada impali, a między nimi pojedyncze zebry. Jesteśmy trochę źli na Andrew, bo nie daje się namówić nawet na mały przystanek. Jest zupełnie niewzruszony i nie reaguje zupełnie na nasze błagania – kilka kilometrów dalej już wiemy dlaczego... Nagle po obu stronach drogi zaczynają się pojawiać całe stada – najpierw małe, potem coraz większe – gazete Thomsona, gazele Granta, zebry i wreszcie antylopy gnu – robi się dosłownie czarno aż po horyzont. Czegoś takiego w życiu nie widzialam! Pomiędzy nimi ogromne strusie, spacerują sekretarze, dropy, marabuty, latają tukany. Pojawiają się też żyrafy – nie pojedycze sztuki – całe rodzinki.
Tego nie da się opisać i nie da się zapomnieć. I nagle – jest! – lwica z dwoma malutkimi kociakami, a potem kolejny lew i hieny. Serengeti powala nas zupełnie! Tego dnia widzimy jeszcze antylopy topi, dig dig, antylopy krowie, a w końcu także hipopotamy, krokodyla i na deser stadko słoni. Wieczorem długo siedzimy na tarasie i wspominamy miniony dzień, w oddali słychać hieny, albo przynajmniej tak nam się wydaje ;)
No i kolejny dzień w Serengeti – wstajemy o 7.00 i znowu łowy. Poranne safari mija pod znakiem masakrycznie pięknych widoków no i lwów.
Początkowo jedziemy trochę rozczarowani, po wczorajszych milionach zwierząt, dzisiejsze pojedyncze sztuki pozostawiają pewien niedosyt. Jednak, jak to mówią, „w miarę jedzienia, apetyt rośnie”. Mamy jednak farta – Andrew wypatrzył wylegujące się lwice, a w ich pobliżu małe stadko zebr. To jednak prawda, że tylko człowiek je, jak nie jest głodny. Lwy leżą sobie w najlepsze i odpoczywają, a zeby wcale nie przejmują się ich sąsiedztwem. Żebyśmy mogli lepiej przyjrzeć się temu obrazkowi nasz kierowca popełnia wykroczenie i zjeżdża z drogi w Parku Narodowym – nie wolno tego robić i gdyby trafił się w okolicy jakiś ranger, Andrew mógłby mieć spore kłopoty. Za nami podjeżdża jeszcze jeden samochód - lwy na widok zbliżających się aut wstają - jak to wyglądało, możecie pooglądać na zdjęciach ;) Tego dnia to nie ostatnie lwy – kawałek dalej trafiamy na dwie samice i samca – wylegują się tuż przy samej drodze, nasza obecność niespecjalnie je wzrusza, więc tym razem bez ograniczenia czasowego stoimi, podziwiamy, fotografujemy, a lwy pozują wspaniale...
Wracamy na lunch do lodge, o 16.00 w planach kolejny game drive. W czasie drzemki spadł ogromny deszcz – bałam się trochę, że się szybko nie uspokoi, ale się rozpogodziło. Po deszczu zwierzęta pojawiają się pod naszymi oknami – koczkodany, pawiany, a nawet zebry i antylopy. Wsiadamy do samochodu i ruszamy, ale znowu zaczyna kropić i cięzko się wypatrzyć cokolwiek . Trafiamy na stosunkowo świeży obiad jakiegoś drapieżnika – części gnu, liczymy po cichu na jakiegos lamparta czy geparda, ale w pobliżu pojawia się szakal i sępy. Na koniec spotykamy stado bawołów afrykańskich.