Zmierzmy w kierunku Wielkiego Rowu Afrykańskiego, obsewując po drodze afrykańskie życie. Wiele kobiet nosi na głowie różne przedmioty – zaskoczyła mnie pierwsza, jaką dostrzegłam, z czymś w rodzaju wielkiej torebki, a potem były panie z workami, koszami, miskami, drewnem itp. Zastanawiałam się, jak im się to udaje utrzymać. Co prawda odkryłam póżniej, że pod ten ciężki przedmiot wkładają coś w rodzaju małego woreczka –podkładki, na którym ukladają ten większy przedmiot, ale i tak to, jak się poruszają z takim bagażem wzbudza mój szacunek.
Po drodze mijamy Arushę – robi wrażenie miasta czystszego i bogatszego niż Mombasa, z której wyjechaliśmy, wiele masajskich wiosek, a także kolorowy targ Masajów – mamy szczeście bo podobno odbywa się w tym miejscu tylko dwa razy w tygodniu.
Dojeżdżamy do punktu widokowego - poniżej niesamowity krajobraz - Rift Valley i Lake Manyara – robi wrażenie. Szaleję biegając z jednego końca tarsu na drugi – to różowe na jeziorze to podobo flamingi! Ktoś z daleka dostrzega słonie – co prawda są wielkości mrówek, ale jest ich kilka i idą sobie przez dżunglę, jak gdyby nigdy nic – a my sobe stoimy i patrzymy. A więc to jest Afryka?
Jedziemy na nocleg – okazuje się, że z naszej lodge też jest przepiękny widok na dolinę – jemy kolację, a potem siedzimy na tarasie i pijemy lokalne piwo. Miło jest.
Rano pobudka o 5.45 – zaraz po śniadaniu pakujemy się do samochodów. Powszechną radość wzbudzają buszujące w ogrodzie pawiany – biegamy za nimi z aparatami, a potem ruszamy do Parku Manyara na pierwsze prawdziwe bezkrwawe łowy. Podobno żyje tam 500 z 1300 afrykańskich gatunków ptaków. Jesteśmy na miejscu, dżungla pachnie niesamowice. Las na pierwszy rzut oka wygląda jak w Polsce, ale już za chwilę widzimy, że drzewa są jednak inne – na przykład drzewo kiełbasiane z tzw. „małpim chlebem”.
Na początek spotykamy całe stada pawianów – są wszędzie dookoła, na drodze, na drzewach, młode, stare, samice z zupełnie małymi - oczywiście szaleństwo fotograficzne. Jedziemy i nagle przed nami na drog wychodzą dwa słonie – Andrew rusza w pościg, żebyśmy mogli zrobić zdjęcia, zanim znikną między drzewami. Zaraz za słoniami pojawia sie całe stado impali, a później bawoły afrykańskie. Wiem, że zachowuję się jak japoński turysta, ale po prostu nie mogę przestać pstrykać... Podjeżdżamy pod jakieś bajorko, z dale widać setki ptaków, okazuje się, że taplają się tam tez hipopotamy. Potem pojawiają się jeszcze małpy niebieskie, a na koniec w oddali dostrzegamy żyrafę majestatycznie przemierzającą sawannę. Wyjeżdżając z Parku Manyara przestajemy powoli reagować na małpy i antylopy – jest ich tam tyle, że po prostu nie da się przy każdej zatrzymać.