Podróż Afrykańska gorączka fotografowania - Kenia/Tanzania 2009 - Pierwsze wrażenia



Rano ruszamy pięcioosobowym jeepem z Mombasy do Tavety na granicę kenijsko-tanzańską. Po drodze chłonę pierwsze afrykańskie widoki.

W Mombasie, mimo wczesnej pory, ogromny ruch. Tłoczno – życie w pełni – tłumy ludzi idą z przedmieść do centrum – w przeciwną stronę niż my.Gdy tylko dowiadujemy się, że jedziemy już przez Tsawo West, zaczynamy wypatrywać zwierząt – bez większych efektow – widzimy z daleka uciekające surykatki, trochę ptaków i  żyrafy.

Na granicy tony papierów do wypełnienia – formularz wyjazdowy z Kenii, formularz wjazdowy do Tanzanii – cieszymy sięw sumie, że jest z nami pilotka i wszystko załatwia, a nasz wysiłek ogranicza się do wpisania danych. Ze zdziwieniem zauważamy, że pomiędzy Tanzańczykami, a Kenijczykami stosunki są podobne, co między Polakami i naszymi sąsiadami. Tyle się słyszy o tym, że afrykańskie państwa powstały trochę na siłę, a granice nie mają wielkiego znaczenia, bo ważna jest przynależność plemienna, ale przekonujemy się, że świadomość narodowa i duma z własnego kraju jednak jest akurat w tym miejscu Afryki  całkiem znaczna – ktoś z uczestników chce zapalić, strażnik zwraca uwagę, że na granicy nie wolno, turysta wskazuje na innego palącego, a strażnik odpowiada, ale tam jest Kenia, może w Kenii wolno – u nas nie. Wielokrotnie słyszymy tez później w Tanzanii, jak ludzie mówią z dumą – Kenijczycy to, Kenijczycy tamto – my w Tanzanii tak nie robimy, u nas jest inaczej.

Przesiadamy się do samochodów z tanzańskimi kierowcami – od teraz naszym przewodnikiem i tropicielem jest Andrew, który, jak się później wielokrotnie przekonamy, jest naprawdę dobry w tym, co robi.