Rano wyruszyliśmy na zwiedzanie słynnego miasta Majów - Chichez Itza. Z Piste było tam bardzo blisko, więc skoro świt mogliśmy rozpocząć zwiedzanie, co pomogło nam uniknąć nie tylko smażenia się z pełnym słońcu, ale też tłumu turystów przywożonych w samo południe autokarami z Cancun. Najpierw postanowiliśmy zwiedzać na własną rękę, ale po kilku minutacch błąkania się pomiędzy ruinami zdecydowaliśmy się na plan B i wzięliśmy przewodnika - co okazało się być bardzo dobrym ruchem, bo potomek Majów sporo nam opowiedział o ich zwyczajach, wierzeniach, Chac Moolu, pokazał rzeczy, na które z pewnością sami nie zwrócilibyśmy uwagi. Po takim wprowadzeniu teoretycznym mogliśmy się już potem sami włóczyć po kolejnych majowskich kompleksach i wiedzieliśmy czego szukać. Ulubionym zwrotem Pana przewodnika było "100% oryginal" :) Na mnie Chichen Itza zrobiło ogromne wrażenie - oczywiście pomimo mojego lęku wysokości wlazłam na piramidę - co prawda musiałam potem schodzić na siedząco i znosić śmiech współtowarzyszy, ale znowu - było warto!