Piękna – bo renesansowa, w pastelowych kolorach, opadająca stromo ze wzgórza Le Fourviere ku brzegowi Saony, pełna wąskich uliczek ze rynsztokiem i malowniczych zaułków. Nieznajoma – bo mało komu znana. Mimo tego, że Vieux Lyon jest po Wenecji największą renesansową starówką na świecie, od 1998 r. wpisaną na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury Unesco. Tym większa była nasza radość z jej odkrycia. Z włóczenia się wąskimi uliczkami (nie rzadko w postaci schodów) pełnymi zaułków dziedzińców i tzw. traboules – przejść między kilkoma budynkami. Podobno służyły one kiedyś do transportu materiałów. Dziś stanowią atrakcję turystyczną. Nie wszystkie są otwarte, a jeszcze trudniej było (nie posiadając wówczas lustrzanki) je sfotografować. Odmianą traboules są miraboules, czyli takie same przejścia, ale prowadzące na dziedzińce.
Sercem startówki jest katedra pw. św. Jana Chrzciciela. Gotycka, z XV. w. bez żadnych barokowych naleciałości. Sprawia zupełnie odmienne wrażenie niż bazylika na górze. Piękno całości jak i detali, atmosfera skupienia i harmonii wewnątrz.
Poszczególne dzielnice starówki zawdzięczają nazwy posadowionym w nich kościołom – St. Jean (od katedry), St. Paul i St. Georges.
Z nowym centrum łącza je mosty oraz kładki dla pieszych (pasarelles) na Saoną. No i metro oczywiście :-). Tak jak w wielu zachodnich miastach zapewniono, by starówka była wolna od wielkich sieci handlowych oraz placówek kolejnych banków. Zamiast tego dominują w niej sklepiki, małe zakłady rękodzielnicze oraz oczywiście kawiarnie i restauracje.
Bo Lyończycy uważają swoje miasto za gastronomiczną stolice Francji. Nie oni jedni oczywiście … i nie bezzasadnie. Kulinaria niewątpliwie w wielu krajach są atrakcją samą w sobie, a w ojczyźnie Rabelais to wręcz lektura obowiązkowa. W Europie kuchni francuskiej w zakresie zróżnicowania może dorównać chyba tylko hiszpańska, zaś w zakresie wykwintności – żadna. Restauracja (zwana tu le bouchon) to dla mieszkańców Lyonu (jak i chyba wszystkich Francuzów) miejsce poszukiwania doznań smakowych i estetycznych, a nie tylko zaspokojenia potrzeb egzystencjalnych. Jak pisał Michel Montignac – w USA wszyscy mówią o odchudzaniu, a ulice są pełne grubasów. We Francji wszyscy mówią o jedzeniu, a ulice są pełne ludzi szczupłych. I chociaż spróbowaliśmy tylko kilku spośród specjałów lyońskich spróbowaliśmy (w tym kiełbasek andouliette – z podrobów wieprzowych, ale znakomita :-)), ani razu nie byliśmy zawiedzeni. Tak samo jak winem z regionu Rodanu (na beaujolais było jeszcze za wcześnie).