Nim dotarliśmy do Cusco, czyli legendarnej stolicy inkaskiego imperium, odwiedziliśmy słynne "Chulpas de Sillustani" - żałobne wieże położone na brzegu jeziora Umayo. Po drodze pokonaliśmy następną sięgająca nieba przełęcz - La Raya, ale teraz to już na mnie "wrażenia zdrowotnego" nie zrobiło. Wizualne - owszem:)
Cusco podobało mi się bardzo!!!
To tu władcy inkascy pobudowali wspaniałe pałace, ociekające złotem i drogimi kamieniami. Oczywiście mało z tego zostało, ale nawet to co widać świadczy o potędze tego ludu, który dał się zawojować kilkuset hiszpańskim wojownikom! Jest to przepiękne kolonialne miasto, położone spektakularnie na wzgórzach, z wąskimi malowniczymi uliczkami, 11 kościołami przepięknej urody, które zresztą Hiszpanie pobudowali na gruzach zburzonych inkaskich pałaców. Jeszcze widać części murów składających się z idealnie dopasowanych kamiennych bloków, pamiętających czasy świetności Imperium.
W końcu dotarłam tam, gdzie biło serce inkaskiego narodu. Święta Dolina Inków.
Żyzna, cudownie zielona i urodzajna dolina miedzy wysokimi górami. Tutaj jest i klimat inny, no bo i niżej zdecydowanie, bujna zieleń, słońce jakby łagodniejsze, powietrze krystaliczne...
Zdobywałam dziś dwie twierdze Inków , które oczywiście pobudowali na szczytach gór. No więc wdrapywałam się cierpliwie i jestem z siebie dumna- bo bez problemu dałam radę. Pisac i Ollaytantambo. Widoki stamtąd powalające!! Tak nam stopniowali emocje! Wieczorem juz wszyscy byli trochę podminowani, podekscytowani, podnieceni, czy jak tam zwał. To już następnego dnia miał być ten dzień, na który każdy z nas czekał. Przed nami Machu Picchu , ukryte wysoko w górach miasto, którego nie odkryli nawet hiszpańscy zdobywcy! Powstało i wyludniło się w ciągu dwóch niespełna wieków i do dziś właściwie nie wiadomo co tam naprawdę było!!