Po wczesnej pobudce wyjechaliśmy w stronę granicy. Po drodze odwiedziliśmy miejscowość Chucuito z pozostałościami budzącej szacunek, a raczej z budzącymi szacunek pozostałościami Świątyni Płodności:) Zahaczyliśmy o miejscowość Pomata z pięknym kościołem Santiago de Pomata i po przekroczeniu granicy dotarliśmy do ruin miasta Tiahuanaco. Jest to podobno jeden z najwspanialszych i najważniejszych zarazem kompleksów archeologicznych Ameryki Południowej. Wstyd sie przyznać, ale na mnie ani Brama Słońca, ani kamienna piramida Acapana, czy też resztki Pałacu Kerikala większego wrażenia nie zrobiły...
I tak dojechaliśmy do La Paz.
Cale życie myślałam, ze jest to stolica Boliwii, a tymczasem dowiedziałam
się, ze stolicą konstytucyjną jest Sukre, a La Paz to tylko stolica administracyjna. Jakby ją jednak nie nazwać, robi wrażenie!!! Położona na kilku wzgórzach, które oblepione są domkami, im wyżej tym biedniej. Leży na wysokości od 3000 do 4400 m. Gdy podjechaliśmy na punkt widokowy naprawdę odjęło mi mowę!. Widok niesamowity !!! W dali wulkan Ilimano. Cudnie!
Rano poszliśmy na Targ Czarownic. To taka uliczka, wąziutka, wspinająca się i opadająca, z obu stron setki kramów, sklepów, bajecznie kolorowe to wszystko i ciekawe. Można kupić tam przeróżne talizmany, zasuszone płody lam na szczęście, wysuszone żaby na pieniądze, posążki Wirakoczy i innych bóstw, a w bramach sklepy z olbrzymią ilością srebrnych wyrobów, skór, swetrów i innych dzianych części garderoby. Najpierw powiedziałam, ze niczego nie kupuję, ale amok mnie oblazł i kupiłam przepiękne ponczo z alpaki, dla mamy piękną chustę też z alpaki, miedziano - srebrne do powieszenia na ścianie wizerunki Wirakoczy, Boga Kondora, jakieś straszne maski, talizman na szczęście w rodzinie i miłość!!!
Potem pojechaliśmy do Księżycowej Doliny. Nawet z moją wyobraźnią trudno mi opowiedzieć co to jest!! Dolina przedziwnych skalnych tworów, iglic, stalagmitów, chodzi się wytyczoną ścieżką gdzieś blisko nieba, dookoła przepaści, a na dole sterczące iglice jakby czyhające na śmiałka, który nieostrożnie postawi nogę. Na jednej ze skalnych iglic stał stary Indianin i grał na tym ichniejszym flecie, czyli kena. Głos niesie jakby z zaświatów….