Z samopoczuciem godnym niedźwiedzia, któremu ktoś (albo coś np. budzik jak to było w naszym przypadku) przerwał sen zimowy, po godzinie piątej rano leniwym krokiem idziemy na szybkie śniadanie, a następnie zwarci i gotowi wyruszamy na oddaloną o 11 kilometrów od Fuerteventury wyspę Lanzarote.
Jest jeszcze ciemno, chłodno i kompletnie pusto, gdy pokonujemy drogę z Costa Calma do miejscowości Corralejo. Podczas podróży obserwujemy jak nad wierzchołkami gór wschodzi słońce, zmieniają się barwy mijanych krajobrazów. Drogi nigdzie nie są oświetlone, a wokół panuje totalna pustka. Podróż wprowadza nas w stan sennej melancholii. Po około godzinie docieramy do Corralejo, które kiedyś było małą, rybacką wioską, a dzisiaj jest to największy ośrodek wypoczynkowy wyspy. Znajdujący się tam port zapewnia regularne przeprawy promowe na Lanzarote i niewielką wyspę Lobos (administracyjnie będącą częścią Fuerteventury).
Nasz prom o nazwie „Volcan de Tindaya” wyrusza o 8:00 i już po 45-minutowej przeprawie dopływamy do miejscowości Playa Blanca na wyspie Lanzarote.