Podróż Minorka. Chwila oddechu na Balearach - Full english Minorka



Śniadanie okazuje się typowym "full english breakfast". Głównymi składnikami szwedzkiego (a raczej angielskiego) stołu są jajka, smażone kiełbaski, bekon, fasolka w sosie pomidorowym, smażone pieczarki, pomidory oraz hash brown, czyli placki ziemniaczane w brytyjskim stylu. Takie śniadaniowe menu nie dziwi, bowiem większość przybywających na wyspę gości stanowią Brytyjczycy. Widok z rana dań ociekających tłuszczem raczej mnie odrzucał, więc pierwszy poranny posiłek spotkał się z moją głęboką niechęcią i zdaniem, że dam radę przeżyć na bułce z serem żółtym. Postanowiłam jednak zaryzykować. Testując pierwszy kawałek bekonu zastanawiałam się nad celowością spożywania z rana tylu gram tłuszczu. Okazało się, że cała tajemnica tkwi w poczuciu sytości, ale nie przejedzenia, dzięki czemu można bez trudu spędzić dzień aktywnie do samej kolacji. Po kilku dniach stałam się fanką "full english breakfast", a dzisiaj tęsknię za takim posiłkiem. Szybko zapadła decyzja, że pierwszy weekendowy poranek po powrocie przeznaczymy na przygotowanie śniadania a'la Hotasa Sea Club.

Pierwszym miejscem, jakie zwiedzamy tuż po śniadaniu jest lokalny market, w którym dokonujemy zakupu zgrzewki wody mineralnej - woda z kranu nie jest na wyspie zdatna do picia.
Uzbrojeni w 2 litry picia urządzamy sobie na początek małe "tour" po okolicznych plażach. Podobno na Minorce jest ich aż 120, więc wędrujemy po miasteczku Cala en Blance i najbliższych okolicach w nadziei, że prędzej czy później odnajdziemy ścieżkę prowadzącą do kąpieliska. W sumie odkrywamy kolejne 3 plaże, które okazują się małymi zatoczkami z odrobiną piasku otoczonego skałami. Są ładne, ale mniejsze niż się spodziewaliśmy i przez to dosyć zatłoczone (są tak małe że 10 osób można uznać za tłok). Na Minorce brakuje długich i szerokich plaż, zaś tych kilka nielicznych jest dostępna zazwyczaj tylko od strony morza albo po długiej pieszej wędrówce. Najdłuższa, licząca około 4 km, znajduje się w miejscowości Son Bou. Postanawiamy odpuścić sobie kąpiel i podążamy dalej przed siebie.

Zlokalizowane wzdłuż ulicy liczne restauracje i sklepy z pamiątkami świecą pustkami. Albo wszyscy jeszcze śpią, albo turystów faktycznie jest mniej niż życzyliby sobie tego sprzedawcy. Przed okolicznymi barami i restauracjami widać "full" szyldów i reklam o treści "Full english breakfast", co wskazuje dość jednoznacznie na nację, która jest głównym odbiorcą owych komunikatów. W odróżnieniu na przykład od Wysp Kanaryjskich na Balearach słychać prawie wyłącznie hiszpański i angielski. Brytyjczyków łatwo poznać na ulicy - wyróżniają się nie tylko karnacją, ale również zachowaniem. My, mimo nieznajomości hiszpańskiego staramy się operować podstawowymi zwrotami, oni zaś wykazują zdecydowany opór przed użyciem choćby podstawowych słów hiszpańskich i porozumiewają się z miejscowymi wyłącznie po angielsku. Być może dlatego kilka osób bierze nas za Hiszpanów i zaczyna "nawijać" do nas po swojemu. Widać, nie byliśmy wystarczająco jednoznaczni. To miłe, więc nie wyprowadzamy ich z błędu.