Z wszystkich warownych miasteczek widzianych dnia dzisiejszego, Elvas zdawało się najbardziej zachwycać. Wydawało się jednak, że największa atrakcja dnia, jak zwykle przeznaczona do kosztowania o zachodzie słońca, dopiero na nas czeka. I w istocie tak było. Rysujące się na horyzoncie góry Serra de Sao Mamede dostarczają widoków zieleńszych niż oferowane przez spalone słońcem okolice Evory. Kierujemy się ku położonemu na jednym z wierzchołków (862 m n.p.m.) warownemu miasteczku Marvao. To, jak zachwalają przewodniki, jedno z najwspanialszych miejsc regionu Alentejo. Panorama rozpościerająca się z miasteczka zachwyca, dostarczając znowu innych widoków niż poprzednio. Tym razem pobudką do entuzjastycznych uniesień są widoki szczytów gór Sao Mamede czy nawet oddalonych hiszpańskich Serra de Estrela. Poświata zachodzącego słońca, padająca na naprzeciwległe wzniesienia dodaje im jeszcze uroku, choć wydawać by się mogło, że jego granice zostały już osiągnięte. Piękna kilkudziedzińcowa cytadela umożliwia stosunkowo długi spacer miejskimi murami. Oczywiście wzbogacony o odwiedziny każdego z machikułów i tutaj dumnie się prężących. Widać stąd niesamowicie kolorowy fragment parku tonącego w zieleni i kwiatach różnorakich kolorów, widać dalej urokliwy kościółek Igreja Matriz. I tutaj zegar zdaje się zepsuł, zatrzymując wskazówki na etapie średniowiecza. Wydawało się, że widziana wczoraj średniowieczna twarz osady warownej w Monsaraz będzie topową wizytówką moich portugalskich wojaży. To co zobaczyłem w Marvao ujęło mnie jeszcze dobitniej. A zdawać by się mogło, że stan uniesienia, wrzenia umysłu pod wpływem pozytywnych bodźców wizualnych ma swoje granice.
P.S. Tak poważny wydawca przewodników jak National Geographic załącza miasto w poczet miejsc objetych patronatem UNESCO, dodając tym samym miastu dodatkowego splendoru. Tym czasem nawet samo UNESCO nic o tym fakcie nie wie. Widać wydawca przewodników wie więcej :), co nie zmienia faktu, że miasto na takie wyróżnienie jak najbardziej zasługuje.