Ostatnio ktoś z moich bliskich, którzy zaglądają na tego bloga, stwierdził, że nieco brakuje w nim entuzjazmu i radości. Rzeczywiście, bywam czasami nieco melancholijna, troszkę nerwowa a czasem nawet smutna, ale na Boga! nie przydarza mi się to na pewno w Madrycie!
Wszystkie przeprawy z dziekanatem, właścicielami mieszkań, wspólokatorami a nawet kasownikami w metrze są w stanie dotknąć mnie jedynie lekko i absolunie bezboleśnie, bo jestem tutaj na szczególnych prawach, prawach studenta Erasmus, które zapewniają pewnego rodzaju immunitet, jak żółte papiery. Poza tym wspomniane wyżej kwestie nie są prawdziwymi kłopotami, a conajwyżej kłopotkami.
Cóż, tak to jest, że różne denerwujące detale życia codziennego odchodzą na dalszy plan, kiedy wiesz, że wszystkie one przeminą wraz z rokiem akademickim. Pewnie już w kolejnym semestrze będziesz je wspominać z uśmiechem na ustach, a w jeszcze następnym – z rozżewnieniem.
A dziś pare słów o miejscu, które łagodzi wszelkie smutki, gdyby się takowe nawet pojawiły.
Tabakalera.
Dawna fabryka tytoniu, dziś zamieniona w najwspanialsze miejsce w mieście. Wystawy, koncerty, imprezy. Ogórdek warzywny, Festiwal Afrykański, żonglowanie. Lekcje salsy, lekcje tańca z ogniem, lekcje body weather (body weather?). Biblioteka, sklepik z darmowymi ubraniami, pracownia artystyczna. Hiszpanie, Imigranci, Turyści. Młodzi, młodsi, starzy. Zadowoleni, weseli, zrelaksowani.
Jest to miejsce, gdzie wstęp jest bezpłatny i każdy może przyjść ze swoją wystawą, spektaklem, ze swoim talentem. Wszyscy dzielą się tym, co mają do zaoferowania bezpłatnie i spontanicznie, gestykulując i mieszając wszystkie języki świata. Jedni tworzą, inni podziwiają, inni uprawiają ogródek lub po prostu kontemplują atmosferę. Jest co kontemplować.
Świetny projekt, świetni ludzie.
I co? Czyż nie zarażam dziś entuzjazmem? Zamienić zrzędliwą pesymistkę w ćwierkającego skowronka? Taka jest moc Tabakalery.