No i minęły kolejne dwa dni. Pogryzam prażone orzechy makadamia przegryzając suszoną wołowiną. Słońce powoli chyli się ku zachodowi, Stado małp, chyba rezusów, oddaliło się wraz ze znalezioną skórką od banana, a stadko antylop powoli przesuwa się po kilka metrów szczypiąc trawę przed domkiem. Tylko perliczki otaczają mnie, oczekując na jakiś okruszek. Na tle granatowego nieba od czasu do czasu przelatują banany… I to wszystko co piszę, to nie wizja pod wpływem wizyty na jednej z okolicznych plantacji zioła, tylko widzę to przed sobą. Na dodatek niedawno spotkałem stado słoni, kilka nosorożców, żyraf i niemożliwe do policzenia antylopy. Czas na małe wyjaśnienie. Siedzę sobie w sercu Parku Krugera, w tak zwanym campie i czekam na kolację. Ściągnąłem przed chwilą kolejna porcję zdjęć i postanowiłem zapisać kolejne wrażenia.
Cofnę się do wczoraj rana, czyli jeszcze do Randburga, skąd wczesnym porankiem wyjechaliśmy w kierunku północno-wschodnim. Wczorajszy dzień był bardzo męczący. Długi pobyt w autokarze przemierzającym już dość dzikie tereny RPA. Zastanawiam się co mogę napisać o wczorajszym dniu. Właściwie nic bardzo ciekawego. Arek starał się zagospodarować podróż mniej lub bardziej ciekawymi miejscami do zwiedzania, aby te kilkaset kilometrów upłynęło w miarę szybko. Widzieliśmy trzeci co do głębokości na świecie (podobno) kanion rzeki Blyde River, potem coś w rodzaju przełomów na tej samej rzece, a potem, niezbyt wielki, ale malowniczy wodospad Berlin. Na koniec zostało jeszcze Okno Boga, czyli punkt widokowy położony na zboczu dość wysokiej góry. Wszystkie miejsca zapewne ciekawe, ALE jednak cały czas miałem wrażenie, że nie po to przyjechałem do RPA. Może częściowo winna jest temu odczuciu pogoda, ponieważ mimo słońca, przejrzystość powietrza jest mniej niż dobra. Jesteśmy w porze suchej, dodatkowo w okolicy szaleje wiele pożarów, więc powietrze na wysokości około 1500 m jest zamglone i szare. Dla fotografa koszmar. Ale cóż, to jest właśnie urok i przekleństwo wycieczek zorganizowanych. Jesteś tam gdzie jesteś , w takich okolicznościach jakie są, i nie masz wyboru. Już zdążyłem do tego przywyknąć, choć ciągle mnie to irytuje. Zwiedzając po drodze kilka miejsc, dotarliśmy w końcu do miejscowości Sabie, gdzie czekał na nas całkiem miły hotel. Jak zwykle całkiem smaczna kolacja, a potem z napięciem oczekiwaliśmy na wieczorek zapoznawczy, ponieważ taki zapowiedział Arek. Nie wiem czego oczekiwałem, ale z pewnością można było się spodziewać, że będzie coś więcej niż było. Arek jakoś zajął się bardziej sobą niż integracją grupy i po wypiciu kilku drinków większość towarzystwa oddaliła się do swoich zajęć... Szkoda okazji.
Po nieudanym wieczorku zapoznawczym, udaliśmy się na spoczynek. Wczesnym rankiem musieliśmy wsiąść do autobusu aby przejechać do Parku Krugera i stanąć oko w oko z dziką zwierzyną w naturalnym otoczeniu.