Posłowie I - RPA
To czego żałuję już po powrocie do domu, to tego, że przed przyjazdem do RPA tak mało wiedziałem o tym jak to wszystko wygląda. Jak skomplikowane i trudne są kontakty białych z czarnymi. O tym jak są złożone, a także jak wielką pracę wykonał rząd już po zakończeniu ery apartheidu, świadczy to, że RPA nie podzieliła tragicznego losu swoich sąsiadów, że biali i czarni żyją jednak razem. Nie bez napięcia, zgrzytów i problemów, ale co bardzo ważne, kraj się rozwija, gospodarka rośnie w siłę, a biali nadal stanowią siłę napędową tego co dzieje się w kraju. Podczas lotu powrotnego obejrzałem w samolocie film, którego nie widziałem wcześniej w Polsce – „Invictus” z Morganem Freemanem w roli Nelsona Mandeli i Mattem Damonem w roli kapitana Springboków, czyli narodowej drużyny rugbistów RPA. Reżyserował go Clint Eastwood, co oczywiście oznacza, że film jest hollywoodzki wraz z wszystkimi zaletami i wadami wynikającymi z tego faktu. Film opowiada o początkach rządzenia Mandeli w RPA i o próbie zasypania największych linii podziałów i antagonizmów. Opowiada o najważniejszym meczu rugby w historii tego kraju. Meczu który zjednoczył całe społeczeństwo, zarówno białych jak i czarnych na stadionie w Johannesburgu. Jadąc do RPA nie miałem pojęcia o tym, jak miejscowi definiują piłkę nożna i rugby, dwa ważne sporty w tym kraju. Najważniejsze dla tego, że rugby od zawsze był sportem białych, a pika nożna czarnych. Otóż rugby to gra bandytów w którą grają dżentelmeni, a piłka nożna, to gra dżentelmenów, w która grają bandyci. Wiem, że wszystko co piszę na ten temat, po dwutygodniowym turystycznym pobycie w tym kraju jest zupełnie powierzchowne i płytki, że nie sięga prawdziwych problemów, wreszcie że zdań na ten temat jest tyle ile osób które się wypowiadają. Że RPA od strony struktury jest chyba najbardziej skomplikowanym do zrozumienia krajem w których dotychczas byłem. Zauważyliście zresztą zapewne, że nie starałem się w trakcie opisu wycieczki silić się na analizę społeczno – polityczną stosunków w RPA. Jednak polecam każdemu obejrzenie tego filmu jeszcze przed wizytą w RPA. Pozwala spojrzeć nieco inaczej na to co się widzi i słyszy z ust ludzi, którzy pokazując turystom ten kraj, próbują na swój sposób przekazywać swoje opinie i poglądy. Ja żałuję, że nie widziałem go wcześniej…
Posłowie II – mięso strusia
I jeszcze jeden temat do podsumowania. Otóż jak może pamiętacie, podczas pobytu na farmie strusi obiecałem sobie, że spróbuję zrobić to w Polsce. Przyznam, że zdobycie mięsa strusia nie było łatwe. Po kilku tygodniach udało mi się namierzyć fermę strusi znajdującą się koło Ogrodzieńca (okolice Zawiercia), gdzie po uprzednim umówieniu telefonicznym, udałem sie pewnego dnia i zakupiłem 2 kg świeżo mrożonego strusia.
W ubiegłym tygodniu rozmroziłem część i usmażyłem. Z wyglądu mięso nie przypomina drobiu. Jest ciemno czerwone i na oko najbardziej jest podobne do polędwicy wołowej. Surowe smakuje zresztą podobnie. Zrobiłem go mniej więcej tak jak opisywał to Arek w restauracji. Pokroiłem na dość grube steki i podsmażyłem na klarowanym maśle na bardzo rozgrzanej patelni po kilka minut z każdej strony. Potem włożyłem do rondla i do piekarnika rozgrzanego do 180 st na 10 minut. Przed smażeniem użyłem tylko pieprzu, ponieważ nie wiedziałem jak na jego twardość wpłynie solenie. Dopiero po wyjęciu posoliłem i podałem w jasnym sosie na bazie białego wina. Smak i konsystencja do złudzenia przypominała polędwicę wołową. Może zresztą Pani która sprzedawała mi to mięso sie pomyliła? Chyba jednak nie… Okazało się, że przy czasach jakie zastosowałem, dwucentymetrowej grubości steki wyszły mocno krwiste (uwielbiam takie), a półtoracentymetrowe średnio. Jeśli ktoś lubi mocno wypieczone, to trzeba odpowiednio wydłużyć czasy. Szykuję się na kolejne eksperymenty z pozostałą częścią mięsa niebawem. Aha, i oczywiście do strusia piliśmy znakomite Chardonnay z RPA, co było miłym wspomnieniem z tej podróży.
******** KONIEC *********