Pomny pięknych widoków w dniu poprzednim, wstaję wcześnie i ze statywem i aparatem ruszam na plażę robić zdjęcia Góry Stołowej o świcie.
Dzisiaj warunki pogodowe są już zupełnie inne. Niebo co prawda w większości jest pogodne, ale sam szczyt góry jest w chmurze. Robię serię zdjęć. Coś pewnie wyjdzie. Potem szybkie śniadanie i spakowani pakujemy się do autokaru ruszając na podbój lokalnego wina.
Po drodze dowiadujemy się, że dzisiaj kolejka na Górę Stołową nie działa z powodu silnego wiatru. A właściwie działa, ale tylko dla celów towarowych. Dowożą nią wodę i zaopatrzenie do górnej stacji. Ludzie dzisiaj nie jadą. Mieliśmy kupę szczęścia. Zresztą pogoda szybko się psuje i wjeżdżamy w strefę mżawki i słoty. O słońcu możemy dzisiaj zapomnieć…
W lekkim deszczyku wjeżdżamy na dziedziniec winnicy Groot Constantia, jednej z niewielu winnic utrzymywanych przez Państwo jako instytucja non-profit. Podobno w celu propagowania bardzo wysokiej jakości wina w rozsądnych pieniądzach. Zwiedzamy wielką halę gdzie produkuje się wino, a miły przewodnik objaśnia nam sposób produkcji i drobne różnice w procesach fermentacji i przygotowania win w zależności od koloru, gatunku itp. Słuchamy z pewną niecierpliwością, ponieważ większość czeka na najciekawszą część, czyli na degustację.
Jakość win jakie próbowaliśmy była różna, ale ogólnie wysoka. Zresztą, podobnie jak podczas wizyty w Australii i Nowej Zelandii, stwierdzam że jakość win w RPA jest bardzo wysoka, a ceny przystępne. Naprawdę można kupić i wypić bardzo dobre wina w cenie za butelkę nie przekraczającej 25 zł. Oczywiście są także znacznie droższe. Do tej pory wizyty w Peru i w Tajlandii okazały się absolutną porażką od strony wina. Tu jest dla mnie raj. Osobiście polecam spróbowania Gewurztraminera wyrabianego w wielu rodzajach w RPA. Dla mnie jakość tego wina, znanego wcześniej przede wszystkim z okolic nadreńskich, była wielkim zaskoczeniem. Super.
Po prezentacji degustacji zmierzamy z powrotem do Kapsztadu na ostatni punkt programu, czyli rejs katamaranem po oceanie. Pogoda niestety nie rozpieszcza. Jest chłodno i lekko mży. Słońca nie widać. Wraz z kilkoma osobami rezygnujemy z rejsu i idziemy na długi spacer po dużej galerii handlowej. Wstyd, co nie? Ale trudno. Poza tym, bliskość powrotu do domu i spore już zmęczenie powoduje, że po prostu nie mam już ochoty na kolejne rozrywki.
Kupujemy jeszcze kilka drobiazgów i jemy świetny lunch w bardzo dobrej knajpie. Potem spotykamy naszych wycieczkowiczów, którzy zmarznięci ale zadowoleni wrócili z katamaranu. Podobno po odpłynięciu od brzegu pogoda się poprawiła, wcale za bardzo nie huśtało, a było widać wiele ciekawych zwierząt i widoków. Szkoda, ale czasu nie da sie cofnąć.
I w ten sposób kończy się nasza podróż. Na lotnisko docieramy sprawnie i szybko. Radość z powrotu do domu mąci jedynie perspektywa ponad 7 godzin oczekiwana na Heathrow, ale trudno.
Lot mija szybko i sprawnie. W Londynie część z nas skuszona ładną pogodą i kupą czasu wybiera się do miasta. Ponieważ byliśmy już w Londynie kilka razy, postanawiamy wybrać się do Kew Gardens, które nie wymagają jazdy do samego centrum. Wszystko jest idealnie, ale zapominam o tym, która jest godzina. Pod zamknięte bramy Kew docieramy półtorej godziny przed jej otwarciem. Pozostaje nam tylko zjedzenie śniadania w Starbucks i postanawiamy pójść nad niedaleką Tamizę. Pogoda zachęca do spaceru. Siadamy na ławeczce nad rzeką i obserwujemy barki płynące spokojnie w górę Tamizy, a także nisko przelatujące nad głowami samoloty. Pamiętając o Vouy robię sporo zdjęć. To taki osobisty suplement dla niego. (dałem je w osobnej podróży...)
I w ten sposób kończy się nasza kolejna wycieczka.