Erenhot na mapie

Po kilkunastu minutach jazdy dojechaliśmy do centrum Erenhot (Erlian). Miasto powstało dopiero w latach 50-tych XX wieku w momencie, kiedy budowano Kolej Transmongolską. Chiny potrzebowały bowiem nadgranicznej miejscowości, obsługującej ruch towarowy z Mongolią. I taki też jest charakter Erenhot, co dało się zauważyć od razu po przybyciu tam. Autobus, którym jechaliśmy od granicy, zawiózł nas na tyły dworca autobusowego. Nie mieliśmy zamiaru jechać autobusem w dalszą część podróży, czyli do Pekinu, więc niemal od razu ruszyliśmy w kierunku dworca kolejowego. Oba dworce są jednak od siebie dosyć oddalone, a jako że było południe i skwar lał się z nieba, podróż po mieście nie należała do najprzyjemniejszych. Idąc jednak ulicami Erenhot, mogliśmy w końcu poczuć klimat Chin.

 

Jak nas przywitały Chiny, kraj, o którym tyle kiedyś się słyszało i czytało? Chiny przywitały nas nie tylko ogromną sztuczną tęczą na przejściu granicznym, nie tylko upałem z pustyni Gobi ale także widocznym wszędzie tłumem ludzi i słynnym chińskim alfabetem. Ten ostatni dla Europejczyka jest czarną magią i taki też pozostał dla nas. W Erenhot napisy dodatkowo były z reguły także w drugim alfabecie, ale dla nas także nieprzydatnym – staromongolskim. Erenhot leży w Regionie Autonomicznym Mongolii Wewnętrznej, gdzie dużą część populacji stanowią Mongołowie. W przeciwieństwie do państwa mongolskiego, które wpadło pod wpływ ZSRR i tym samym dla wygody wprowadzono tam cyrylicę, tutaj język mongolski zapisywany jest nadal, tak jak wieki temu, w starym alfabecie mongolskim, który ma rzadko spotykany układ pionowy. W Regionie Autonomicznym Mongolii Wewnętrznej alfabet ten oraz język mają status urzędowy, na równi z chińskim. Co ciekawe, w państwie mongolskim od kilku lat rośnie popularność starego alfabetu, który obecnie jest także nauczany w szkołach. Możliwe więc, że kiedyś Mongolia odejdzie od narzuconej jej cyrylicy i powróci do swego dawnego alfabetu, choć wydaje się, że wzorem państw tureckojęzycznych wybierze alfabet łaciński, najpopularniejszy i najłatwiejszy do prowadzenia kontaktów handlowych. Ale to dopiero daleka przyszłość...

 

Gdy w końcu dotarliśmy na dworzec kolejowy, zaskoczył nas zupełny brak ludzi. Coś tu było nie tak... W końcu to Chiny, w takich miejscach powinny być tłumy... Szybko okazało się, że cała podróż przez miasto w upale pustyni Gobi była nadaremno, gdyż przez resztę dnia, nie będzie żadnego pociągu do Pekinu. Na kolejny, trzeba by było czekać zbyt długo, więc po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną na dworzec autobusowy. Wchodząc już do środka, zastanawiamy się, jak tu się będzie można dogadać z kupnem biletu? Ani rosyjski ani angielski nie są tu znane i popularne a wymowa chińskich słówek idzie nam dosyć opornie. Chiński bowiem jest językiem tonalnym, mandaryński (czyli urzędowy chiński) ma tych tonów 4, co oznacza, że każde słowo może mieć nawet 4 różne znaczenia, w zależności od tego, jak się dane słowo wypowie. Nam Europejczykom się wydaje, że mówimy dobrze, a Chińczycy rozumieją co innego. Od tych dylematów, które mamy w głowie wybawia nas zupełnie nieoczekiwanie spotkany na dworcu autobusowym młody Amerykanin chińskiego pochodzenia. Dwudziestoparolatek pochodził z Nowego Jorku i był dzieckiem Chińczyków z południa Chin, raz na jakiś czas powraca do kraju swoich rodziców i zwiedza go. Tym razem postanowił zwiedzić północne Chny oraz Mongolię. My właśnie wróciliśmy z Mongolii i opowiedzieliśmy mu w skrócie, jaka ta Mongolia jest. On, jako przedstawiciel Zachodu, Nowojorczyk pełną gębą można by rzec, wręcz przecierał oczy ze zdumienia, gdy opowiadaliśmy mu, jakim niezwykłym krajem jest Mongolia, a jednocześnie jak nieucywilizowanym jeszcze. W ramach podziękowań, kupił nam bilety na autobus do Pekinu. Co ciekawe, gdy je nam wręczał stwierdził, że miał duże problemy z dogadaniem się z panią z okienka, bo ona mówiła tylko po mandaryńsku, a on słabo zna chiński urzędowy. Jego rodzice oraz on sam zna kantoński, używany w południowych Chinach, który jednak różni się od mandaryńskiego, m.in. tym, że ma nie 4 tony, ale aż 6. Jak widać więc, nawet Chińczyk z Chińczykiem może mieć problem w Chinach z płynnym dogadaniem się, czym niejako nas podniósł na duchu.

 

Przed wyjazdem, trzeba było jeszcze zrobić jakieś zakupy na podróż autobusem. Obok dworca był sklep spożywczy do którego się wybraliśmy. I tutaj kolejne (jak to w Chinach) zaskoczenie. Otóż, w sklepie oprócz normalnych produktów spożywczych, wiele miejsca na półkach zajmowały kurze łapki. Były białe, brązowe, czerwone. Były np. z ziołami czy z papryką. Małe i duże. Pakowane pojedynczo jak i po kilka sztuk. Cała masa kurzych łapek – do wyboru, do koloru. Mniej popularne, ale także występujące na półkach były inne, wydawałoby się niezbyt jadalne części zwierząt, jak np. głowy ale gościły także takie rarytasy jak zgniłe jaja. To wszystko tzw. szybkie żarcie chińskie, ale na zimno. Chińczycy, jak to później się okazało, uwielbiają to jeść w podróży autobusami czy pociągami. My w Europie np. jemy chipsy wtedy, oni kurze łapki i zgniłe jajka. Każda cywilizacja ma swoje obyczaje... w tym i kulinarne... ale w tym wypadku, postanowiliśmy pozostać każdy przy swoich... Szybko mieliśmy okazję zweryfikować, jak to wygląda w praktyce, gdy ruszyliśmy w drogę do Pekinu, a 1/3 autobusu smacznie zajadała się kurzymi łapkami, a raczej obgryzała – dosłownie - do paznokci...kurzych, czyli szponów. Potem jeszcze nie raz widzieliśmy podobne sceny w autobusach czy pociągach.

 

Kolejna ciekawa rzecz związana z podróżą autobusem to sam autobus. Nie był to zwyczajny autobus, ale specjalny przystosowany zarówno do tras dalekobieżnych jak i przystosowany do... Chińczyków. W kraju prawie 1,5 miliarda ludzi, gdzie wszędzie ciasno a ludzi pełno, jak to zmieścić dziesiątki małych ludzi do autobusu? Ano zamiast siedzieć, postanowiono ich (czyli też i nas) położyć. W autobusie są 3 części (prawa, środkowa i lewa) przedzielone wąskimi korytarzami. W każdej części są łóżka, ciasno ustawione jeden na drugim od samego spodu autobusu po sufit. Na miejsca u góry wchodzi się drabinkami. Nie są to jednak normalne łóżka, w których można się w pełni na płasko położyć, ale takie, w których leży się tylko częściowo. Nogi owszem, ma się prosto, ale tułów już nie, gdyż wznosi się pod kątem, gdyż leży się na ukośnej wypustce, do której poniżej nas wsadza nogi następny pasażer za nami. Ten zaś daje nogi następnemu i tak to się ciągnie. Dzięki temu można upchać wielu Chińczyków do autobusu, dając im namiastkę komfortu. Dla Chińczyków bowiem jest to całkiem wygodne, gdyż są w zdecydowanej większości niewielkich rozmiarów. Problem jest, gdy jest się wysokim Europejczykiem... Wtedy dość trudno się leży (a w zasadzie półleży) a tym bardziej już śpi.

 

Nad ranem mieliśmy być w Pekinie, więc należało by się wyspać przed przyjazdem tam i planowanym całodziennym zwiedzaniu stolicy Chin. Nic jednak z tego nie wyszło. Niewygody leżanek, zapachy dziwnych chińskich przysmaków, kierowca palący dosłownie papierosa za papierosem (gaszone były w wielkim wiadrze obok niego) oraz z każdym kilometrem zbliżania się do Pekinu rosnący poziom wilgotności powietrza, dający się odczuć w postaci uciążliwej ciężkości i duszności powietrza zrobiły swoje. Do Pekinu niewyspani przyjechaliśmy nad ranem, gdy było jeszcze ciemno. Ale tak naprawdę to sami nie wiedzieliśmy, czy to naprawdę Pekin czy nie...

 

KOSZTY:

  • autobus Erenhot - Pekin (~700 km) = 200 RMB = 99,34 zł 
  • w centrum Erenhot
  • rozkład jazdy pociągów w Erenhot