Podróż (FINAŁ) Koleją przez Rosję, Mongolię i Chiny - Na gorącej pustyni Gobi



Sajnszand na mapie

W pociągu z Ułan Bator do Sajnszand poznajemy młodego Mongoła, który podczas studiów był w Polsce i trochę poznał nasz ojczysty język. Nie jest to niczym zaskakującym w tym kraju, w Mongolii bowiem często można było spotkać ludzi, którzy jakoś byli (lub nadal są) związani z Polską. Studiowali, pracowali, jeździli po towar na handel, bądź nadal handlują z naszym krajem. Często można było ujrzeć polskie produkty spożywcze, choćby keczup czy przyprawy cieszyły się dużą popularnością w Mongolii. Naszemu nowo poznanemu Mongołowi z polską przeszłością powiedzieliśmy o celu naszej jazdy, czyli o Sajnszand. Był tym dosyć zdziwiony, gdyż mało turystów z tzw. Zachodu wybiera się do tego miejsca. Jako że mieliśmy dotrzeć do miasta w środku nocy, obiecał nam pomóc znaleźć jakiś nocleg w mieście. Wykonał jakieś telefony, zaczął rozmawiać z ludźmi w pociągu, po czym po kilkunastu minutach powiedział nam, że znalazł nam hotel w mieście do którego trafimy idąc z małą grupką Mongołów, którzy także się tam wybierają. Poznał nas z nimi i kazał nam się ich trzymać bo inaczej zabłądzimy. Jak się potem okazało miał rację.

Po przyjeździe do Sajnszand przeżywamy pewien szok. Otóż na dworcu kolejowym niczym na jakimś festynie przysiadywało chyba ćwierć miasta. Wielkie tłumy, całe rodziny z dziećmi, siedzące w grupkach i urządzające sobie coś w rodzaju pikniku. Wszędzie mnóstwo jedzenia, ludzie grają w karty i różne inne gry. Będąc w tym samym miejscu 24 godziny później, gdy ruszaliśmy pociągiem w dalszą drogę na południe, sytuacja się powtórzyła. Okazało się, że w Sajnszand, „zegar funkcjonowania miasta” jest niejako przestawiony. Wiąże się to z umiejscowieniem miasta na najważniejszej linii kolejowej Mongolii, Kolei Transmongolskiej, która jest niejako „linią życia” dla kraju, gdyż nią „płynie” większość towarów i ludzi. Pociąg jadący z północy na południe kraju, nr 276, jest jedynym krajowym pociągiem, który zatrzymuje się w tym mieście. A jako, że dzieje się to w środku nocy, gdy pociąg się zbliża, całe miasto jakby budzi się do życia. To właśnie nocą na dworcu kolejowym i wokół niego widać najwięcej ludzi w Sajnszand.

Nie mamy jednak zbyt dużo czasu na kontemplację nad tym przedziwnym zjawiskiem, gdyż po wyjściu z pociągu, musimy wraz z kilkoma poznanymi wcześniej Mongołami dotrzeć do centrum miasta. Okazało się, że nie jest to takie łatwe, gdyż zaraz za dworcem kolejowym wkracza się w zupełną ciemność a droga z dworca do hotelu ma kilka kilometrów. Wszyscy byliśmy zmęczeni podróżą, ale pojawiające się, a raczej wynurzające się z ciemności szczekające psy skutecznie nas wybudziły. W końcu, dzięki niezwykłym umiejętnościom orientacji i poruszania się w terenie Mongołów, dotarliśmy do małego hoteliku o nieznanej nazwie.

Choć Sajnszand liczy około 18 tysięcy mieszkańców i jest stolicą ajmaku (ajmak czyli prowincja) wschodniogobijskiego, zupełnie nie czuć, że jest się w jakimś mieście. Na drugi dzień, już w świetle, okazało się, że jesteśmy prawie że na pustyni, w niemal opustoszałej wiosce, która nazywa się miastem. Wszędzie cicho i pusto. Do południa Sajnszand jest prawie wymarłe (w końcu wszyscy odsypiają nocny jarmark na dworcu kolejowym). Za to wszędzie piasek. No i kolejna rzecz, którą odkryliśmy dopiero w dzień – upał. A wręcz skwar, jaki sączył się z nieba. Lasy Syberii i zielone stepy środowej Mongolii były daleko za nami. Byliśmy już w zupełnie innej strefie klimatycznej...

Nie przyjechaliśmy jednak do Sajnszand, aby go zwiedzić, gdyż miasto to nie przedstawia sobą nic atrakcyjnego. Celem była pustynia Gobi, która rozprzestrzeniała się zaraz za miastem. Przed południem wyruszyliśmy na poszukiwania kogoś, kto by nas tam zawiózł. Okazało się to nie takie łatwe i potwierdziło, że nie jest to miejsce popularne wśród turystów. Jednak po pewnym czasie znaleźliśmy malutki hotelik niedaleko dworca kolejowego (w nocy nie szliśmy do niego, gdyż wiedzieliśmy już, że wszystkie miejsca są tam zajęte), gdzie miła i chętna do pomocy Mongołka zadzwoniła do swojego znajomego, który by nas mógł zawieźć na Gobi swoim samochodem (oczywiście terenowym). Po kilkunastu minutach ułożenia planu wycieczki i negocjacji cenowych (stanęło na 65000 tugrików), byliśmy gotowi na spotkanie ze słynną Gobi, którą Chińczycy nazywają „Nieskończone Morze”.

Sajnszand – 6789 km od Moskwy

 

Więcej o pustyni Gobi, w tym opis i zdjęcia, znajduje się w tej części:

LINK

Polecam i zapraszam!

 

KOSZTY:

  • cena noclegu za osobę w hotelu w Sajnszand = 10000 MNT = 24,30 zł

  • cena za osobę wycieczki jeepem na Gobi (~100 km) = 32500 MNT = 78,98 zł
  • Muzeum ajmaku wschodniogobijskiego w Sajnszand = 1000 MNT = 2,43 zł

  • wstęp do Shambala = 500 MNT = 1,21 zł