Ciut zmęczeni, chcieliśmy się zrelaksować w Słonecznym Brzegu, najsławniejszym kurorcie południowego wybrzeża Morza Czarnego, a może i całej Bułgarii. Niestety spotkała nas tutaj niemiła niespodzianka, gdyż zielonawa woda kompletnie nie nadawała się do kąpieli. To jakieś kwitnienie glonów, ale patrząc na szeregi zwiniętych parasoli, szwendających się po plaży smutnych turystów z całego świata oraz rząd nowoczesnych hoteli i ekskluzywnych restauracji, zastanawialiśmy się, że to wszystko na nic, jeśli woda przypomina zupę szczawiową. Zdziwił nas też kiepski stan betonowego molo, zupełnie nie pasującego do otaczającej je nowoczesnej infrastruktury. To chyba ostatni tutejszy relikt rodem z poprzedniego systemu.
Na deptaku spotkaliśmy sporo podpitych, młodych Brytyjczyków i lanserów wszelkiej maści z innych krajów, gdzie za luksus i dobrą zabawę trzeba zapłacić kilka razy więcej niż tutaj. Ceny i nowoczesne hotele z ofertą dodatkowych uciech to chyba największy magnes Słonecznego Brzegu. My jednak nie przepadamy za takimi klimatami i rezygnując z kąpieli w zupie zdecydowaliśmy się opuścić to „plastikowe” miejsce. Pobliski Obzor, a właściwie stojące tam kilka rzędów nowych hoteli, niczym się specjalnie nie różni od Słonecznego Brzegu.
Podobno te wszystkie kompleksy turystyczne wybudowano za pieniądze, które urzędnicza mafia wydrenowała z unijnych dotacji na drogi. Może to tylko plotki, ale nowych dróg jak na razie w Bułgarii jakoś nie widzieliśmy, a tylu nowoczesnych hoteli powstałych w ciągu ostatnich 3 lat chyba nigdzie indziej w Europie nie uświadczysz.