Podróż Duchy mieszkają pośród nuragów - Poszukiwanie duchów i nie tylko



 Już w drodze z lotniska uświadomiłem sobie, że Sardynia była strzałem w przysłowiową dziesiątkę. Zobaczyłem coś co mnie tak urzekło, że odtąd kilka razy wracałem w to samo miejsce. Nie chodziło o cudowną plaże o bielutkim piaseczku, nie chodziło o przepiękną signiorinę, ni też o cud architektoniczny z niesamowitą maestrią stworzony. Moją uwagę zaprzątnął mostek. Nijak miał się on do słynnych Golden Gate'ów, Tower Bridge'ów czy rodzimych mu Ponte di Vecchio. Ów mostek leżący między lotniskiem w Fertilli, a przepięknym miastem Alghero, urzekał swoją prostotą, prostotą w najczystszej postaci. Jego kamienna konstrukcja, z gracją łukowato nadgięta, ciężko osadzona nad rzeczką uchodzącą do pobliskiej zatoki, sprawiała wrażenie niesamowitej harmonii między architektoniczną myślą, a jego stroną estetyczną. Mimo, że zieleń kusiła wokół ferią odcieni, szarość, kamienna toporność mostku jednoznacznie dominowały. Dla samego mostku warto przyjechać na Sardynię (ktokolwiek będziesz w sardyńskiej stronie, trochę przerobiłem Mickiewicza, nie pomnij zatrzymać się i rzucić okiem na ów wspaniały mostek). I tylko szkoda, że materialny ślad owego arcydzieła, mimo wielu jego odwiedzin, nie zachował się (widać elf pod nim siedzący tak wykombinował).

Pierwszym miejscem, w którym zatrzymaliśmy się było Alghero. Mówi się, że jeżeli chce się zobaczyć kawałek Hiszpanii we Włoszech, trzeba udać się właśnie do Alghero. Miasto glonów, bo tak należy tłumaczyć sobie jego nazwę, przez długi pozostawało pod rządami hiszpańskimi, głównie katalońskimi. Stąd też zwykło okreslać się go mianem Barcelonetty. Alghero było swoistą enklawą hiszpańską na terytorium Sardynii. By zachować katalońską tożsamość mieszkańców zabraniano im m.in. opuszczania miasta na odległość większą niż 3 km. Naleciałości dawnych najeżdźców widać zresztą po dziś dzień. Mieszkańcy miasta w dalszym ciągu dosyć powszechnie posługują się językiem katalońskim.

Mimo, że było już po sezonie i ceny noclegów cięto o połowę, w dalszym ciągu było niesamowicie drogo. Aż bałem się wyobrazić sobie swoje ekspensa w okresie typowo wakacyjnym (od lipca do października). Miasto mnie zachwyciło. Słusznie określane bywa mianem kopalni zabytków. Starówka niewielkich rozmiarów, wąskie, brukowane i idealnie prostopadłe uliczki, renesansowa zabudowa, śródziemnomorski entuzjazm na ulicach, pranie wywieszone nad wieloma z nich – kwintesencja Italii, którą taką estymą darzę. Nie mogło też oczywiście brakować zalatującej z wszystkich kierunków stęchlizny, jakże pięknej stęchlizny, przesiąkniętej historią, włoską strawą, świadczącej o niesamowitym bogactwie historycznym, kulturowym miejsca. Wdychałem królującą tu stęchliznę, pochłaniałem ją drapieżnymi chałstami, czując jakbym wdychał całe epoki historii. Toteż codziennie, w przerwie między byczeniem się na plaży, buszowaniem w podwodnym świecie, czynnym uczestniczeniem w typowo śródziemnomorskiej gwarności i żywiołowości, przechadzałem się bez celu wąskimi algherskimi uliczkami, niezdając sobie nawet sprawy, że raz wtóry przecinam tą samą drogę. Ostatecznie zawsze trafiałem do ulubionej trattorri, gdzie przy winku i smakowitej strawie błogo spędzałem czas. Pobyt w Alghero, głównie z racji atrakcyjności miasta przeciągnął się ponadplanowo. Zostaliśmy dłużej niż pierwotnie zakładaliśmy. Tym samym mniej czasu zostało na inne z mnoga pięknych sardyńskich miejsc, które zamierzaliśmy podczas naszych wakacji zobaczyć (żal zwłaszcza Barbagii).

Któregoś dnia, na dzień nim wypożyczonym samochodem wyruszyliśmy w sardyński interior, wzięliśmy w pożyczkę skuterki, planując objechać okoliczne atrakcje Alghero. I był to świetny ruch z naszej strony. Skuterkowanie po prawie pustych sardyńskich drogach, w otoczeniu cudownej śródziemnomorskiej roślinności, poczytuję sobie za jedną z największych przyjemności, jakie było mi danym w czasie wielu moich wojaży doświadczyć. Ciepły śródziemnomorski wiaterek mile śmigał po twarzy, październikowe słońce delikatnie łechtało cerę, tylko miarowy odgłos motorka zakłócał wszechobecną ciszę, żyć nie umierać. Na poboczu buszowała rodzinka dzików, nie speszona odgłosem naszych motorków. Mój Piaggio, mimo największego przebiegu, wykazywał się jednocześnie największą żywotnością, toteż co chwilę musiałem czekać na kompanów. W niedługim czasie dotarliśmy do przylądka Capo Caccia, gdzie znajduje się popularna jaskinia Neptuna – Grotta di Nettuno. Już sam widok w dół z klifu wprawiał w zachwyt. Białe skały, będące swoistymi samorodkami pośrod bezkresu morza, rozrzucone były dokoła. Małe punkciki na morskim obliczu to łodzie wiozące turystów z Alghero do jaskini. Czar począł stopniowo pryskać wraz z ilością schodów, które należało pokonać ( jest ich 650), by dostać się do jaskini. Trud się jednak opłacił wobec widoków we wnętrzu jaskini.

Po opuszczeniu jaskini rzuciłem pomysłem pojechania na jedną z najpiękniejszych sardyńskich plaży, położoną za Stintino, Plaggia de la Pelosa. Widziałem jej zdjęcia w sardyńskich przewodnikach. Plaża jawiła się w nich na tyle fantastycznie, że odtąd pragnąłem choć na chwilę postawić swą stopę w tym miejscu. By tam dotrzeć obraliśmy podrzędną drogę przez Palmadulę (55 km). Ciężko mi przypomnieć sobie, czy minęliśmy chociaż kilka samochodów. Pustki w baku od dawna dawały o sobie znać. Wreszcie na jednym ze zjazdów paliwa zupełnie brakło. Całe szczęście, że jedyna na dystansie ostatnich 20 km stacja benzynowa, znajdowała się akurat na końcu owego zjazdu. Tym samym, a problem jednakowo dotknął każdego z nas, nie musieliśmy być siłą twórczą dla naszych jednośladów. Po niedługim czasie dotarliśmy do uroczego Stintino. Zjedliśmy pyszną pizzę, zrobiliśmy kilka rundek po mieście, w końcu udaliśmy się ku celowi naszej motorkowej eskapady – plaży Plaggia de la Pelosa. Zza wydm porośniętych makią wyłoniła się katalogowo bielutka plaża, jedna z piękniejszych na jakich było mi danym się wylegiwać. Naprzeciwko wyłaniały się wyspy Piana i Assinara, w rogach majestatycznie stały wieże Nuraghów. Morze było tak przejrzyste, cudownie szmaragdowe, że aż zachęcało do snorklowania. Nawet się nie spostrzegliśmy, gdy w pogoni za kolorowymi rybkami, spędziliśmy kilka godzin w wodzie. Czas powrotu nadszedł. Droga do Alghero minęła bez historii, nie licząc prawie że zderzenia z rodzinką dzików, nienawykłą chyba do obecności pojazdów mechanicznych na drodze. Nocą zrobiliśmy sobie jeszcze dwugodzinną przejażdzkę uliczkami Alghero. Dzień ze skuterkami, zrobiliśmy ponad 200 km, był niezwykle udany.

W końcu, choć z nieskrywanym żalem opuściliśmy Alghero. Niespodziewałem się, że na swojej drodze napotkamy miejsca, tożsamą mocą swój urok roztaczające. Pierwszym z takich, notabene moim zdaniem najpiękniejszym miastem północnej Sardynii, było Castelsardo. Stare miasto, wymagające nie lada wspinaczki, by się dostać w obręb miejskich murów, leży na cyplu stromo schodzącym wprost w turkusowe wody Morza Śródziemnego. Zamek Sardeńczyków, bo po taką nazwą miasto figuruje, został założony w 1102 roku przez sławny genueński ród Doria (podobnie zresztą jak i Alghero). Swoiste połączenie malutkiego prowincjonalnego miasta i obecnej na każdym kroku historii, sprawia bardzo miłe wrażenie. Sezon turystyczny minął, więc kroczenie wąskimi uliczkami, podziwianie renesansowej zabudowy, jest czynnością niezwykle przyjemną. Urodziwie na tle morza prezentuje się zwłaszcza wieża katedry Sant'Antonio Abate. Z wysokości miejskich murów podziwiamy popisy sokolników, szczególnie ich pupili. Przed opuszczeniem miasta delektujemy się smacznymi gnocchi.

Wyjeżdzając z Castelsardo w kierunku wschodnim nie sposób nie natrafić na słynną skałę Roccia dell'Elefante. Matka natura na tyle wdzięcznie przeprowadziła tu proces erozyjny, że w efekcie powstała wierna kopia słonia. W dodatku jest on na tyle okiełznany, że można się zbliżyć nawet ku jego trąbie. Sardynia zresztą słynie z mnogości takich wytworów skalnych. Na swojej drodze napotkaliśmy ich klika.

Za Castelsardo zaczyna się pas plaży znany pod wymowną nazwą Costa Paradiso. Rajskie wybrzeże słynie z cudownych plaży otoczonych wielkimi głazami różnorakich kolorów. I tutaj proces erozyjny świadczy o rozdętej do niemyobrażalnych wrecz granic wyobraźni matki natury. Raz kolejny dostrzegam dobrodziejstwa płynące z faktu, że dotarliśmy tu po sezonie. Plaże są praktycznie puste. Do gustu przypadła mi szczególnie plaża w Santa Teresa di Gallura. Otoczona kamiennymi wieżami, porozrzucanymi skałami, jest miejscem, w którym snorklowanie jest czystą przyjemnością. Uganianie się pomiędzy podwodnymi głazami za barwnymi rybkami, penetrowanie jaskiń, stawianie czoła prądom wprost z pobliskiej Korsyki - nawet nie wiem kiedy, minęło dobre kilka godzin w wodzie.

Pobliskie Palau, gdzie spędziliśmy kilka nocy, nie zachwyca. Wieczorna pizza smakowała wybornie, tymbardziej, że i znienawidzony Juventus przegrał. Będąc w Palau warto udać się w kierunku cypla Capo D'Orso, z charakterystyczną skalną podobizną niedźwiedzia (orso). Widok na pobliski archipelag wysp Maddalena powala. Pewnie podobne odczucia musiał mieć sam Mussolini, skoro tak często tutaj pomieszkiwał. Notabene na sąsiedniej Caprerze zamieszkiwał z kolei Garribaldi.

W kierunku południowym od Palau rozciąga się najsłynniejszy pas plaż na Sardynii – Costa Smeralda. Wprost proporcjonalnie do jego sławy urosły ceny tutaj obowiązujące. To jedno z najdroższych miejsc, w jakim było mi danym postawić stopę. Nie dziwota, że marina głównego miasta wybrzeża – Porto Cervo, pełna jest luksusowych jachtów. Costa Smeralda nie jest miejscem dla zwykłego pojadacza chleba. Nawet po sezonie ceny przyprawiają o zawrót głowy. Nasza panda jakoś nie pasuje tu w otoczeniu ferrari, maserratti, lamborghini, porsche i innych motoryzacyjnych synonimów luksusu. Najlepszym wyjściem jest ucieczka na bajeczne plaże Szmaragdowego Wybrzeża. Malutka plaża Capriccioli jest niezwykle piękna. Mnie jednak bardziej do gustu przypadła bardziej dzika plaża Liscia Ruja. Głównie z uwagi na bogactwo podowodnego życia. Postanawiam przepłynąć zatokę między plażami. Zajmuje mi to dwie godziny. Utrudnieniem są jachty pływające po zatoce. Toteż muszę co chwila wypływać na powierzchnię, by nie natrafić na kurs zbieżny z jachtowym. Bycie pożywką dla wirnika jachtowego jakoś mi nie w smak. Chłopaki już na mnie czekają na drugiej stronie zatoki.

Olbia, do której trafiliśmy popołudniem sprawia wrażenie przyjemnego miasta. Nijak się jednak ma do Alghero czy Castelsardo. Brak jej duszy, nie sposób poczuć się tutaj, choć przez chwilę, jakby się kroczyło w czasach średniowiecznych. Również architektonicznie miasto nie zachwyca jak wcześniej wspomniane. Nie wiem jak tłumaczyć sobie nazwę miasta - “szczęśliwe miasto”. Osobiście nie pokusiłbym się o posługiwanie się tak górnolotnymi metaforami.

Na południe od Olbii, zaczynają się tereny Barbagii, najdzikszej części Sardynii, z dominującymi w krajobrazie górami (najwyższy szczyt La Marmora) i płaskowyżami. Ta surowa kraina bywa określana najpiękniejszą częścią Sardynii. Mieszkańcy tych ziem najdłużej stawiali opór najeźdźcom, stąd zyskali sobie określenie barbarzyńców. Kusiło mnie, by naocznie przekonać się o prawdziwości legend o dzikiej i nieokiełznanej Barbagii. Niestety czas spędzony w wymiarze ponadplanowym w Alghero, sprawił, że trzeba było sobie odpuścić ten niewątpliwie piękny region Sardynii.

By choć cząstkowo uzmysłowić sobie piękno, niedostępność górskich terenów Sardynii, drogę powrotną, z kilkudniowej objażdzki północno – wschodniej Sardynii, obieramy przez górzyste tereny Monte Limbara. Po drodze odwiedzamy słynne tombe dei giganti – Lu Coddu Vecchiu. Potężne kamienne głazy usadowiono w niezwykłą kompozycję grobową. Pomyśleć, że owe grobowce pochodzą z III w. p.n.e.

Droga wije się w górę, to w prawo, to w lewo, w otoczeniu gęstych lasów dębowych. Region słynie z produkcji dębu korkowego, mnogość tartaków, miejsc suszenia korka, uzmysławia, że zaiste musi być to niezwykle intratny biznes. Spośród miejsc zasługujących na szczególną uwagę, należy wymienić zwłaszcza górski kurorcik Tempio Pausania. Pobudzających wyobraźnię widoków dostarcza z kolei droga wiodąca przez Księżycową Dolinę ( Valle de La Luna), gdzie bez ładu i składu leżą rozrzucone granitowe bloki. Zjeżdzając z gór widzimy w oddali morze. Widok wyłaniających się zza gór bielutkich plaży północnej Sardynii, obmywanych turkusowym morzem, jest jednym z ostatnich sardyńskich widoków. Rzucamy ostatnie pełne nostalgii spojrzenia w tę stronę, próbując zatrzymać w pamięci ten cudowny obraz na długie jesienne wieczory w Polsce. Dla takich widoków rzeczywiście warto sprzedać lodówkę. Warto przedłużać takie chwile, sprawiać by trwała jak najdłużej. Nasze życie pełne zakrętów, objuczone problemami, ubogie w uśmiech, zasługuje na chwile radości. Więc cieszmy się pięknem tego świata. (“Stwórca podarował mi świat i na pewno raduje się, że potrafię to docenić i cieszyć się jego pięknem" - Tadeusz Chudecki).

Po dotarciu do Alghero kierujemy się ku ulubionej trattorri. Ostatni wieczór na Sardynii spędzamy wyjątkowo udanie. Żal, że już jutro nasza przygoda dobiegnie końca, przybiera na sile. Ostatni rzut oka na miasto, na październikowe, ciepłe morze. No i oczywiście na mój ulubiony mostek...

  • panorama Alghero
  • Torre de maddalena
  • zachód słońca w Alghero
  • skaliste otoczenie przylądka Capo Caccia
  • wybrzeże przylądka Capo Caccia
  • klify wokół przylądka Capo Caccia
  • łodzie zmierzające do Groty Neptuna
  • łódź wpływająca do Groty Neptuna
  • 650 schodów na drodze do Groty Neptuna
  • widok wewnątrz jaskini
  • łódź wpływająca do Groty Neptuna (2)
  • zatoka Porto Ferro
  • zatoka Porto Ferro i jeden z wielu nuraghi
  • "duchy mieszkają w nuraghi"
  • skaliste wybrzeże z drugiej strony zatoki Porto Ferro
  • domek duszka...
  • panorama zatoki Porto Ferro
  • panorama Castelsardo
  • u podnóża Castelsardo
  • uliczka wiodąca na Stare Miasto w Castelsardo
  • widok z murów Castelsardo
  • Stare Miasto w Castelsardo
  • Stare Miasto w Castelsardo (2)
  • wieża katedry Sant'Antonio Abate
  • widok z miejskich murów
  • marina na peryferiach Castelsardo
  • morskie otoczenie katedry Sant'Antonio Abate
  • sokolnik wraz z pupilami
  • ostatni rzut oka na Castelsardo
  • orzeł sokolnika, czy może orelnika ?
  • Roccia dell'Elefante
  • Roccia dell'Elefante z bliska
  • plaża w Santa Teresa di Gallura
  • skalne otoczenie plaży w Santa Teresa di Gallura
  • makia obrastająca wybrzeże Costa Paradiso
  • widok na miasto Santa Teresa di Gallura od strony morza
  • skalne formacje plaży w Santa Teresa di Gallura
  • domek duszków ukryty wśród skał
  • skalne formacje przylądka Capo Testa
  • kościółek w Santa Teresa di Gallura
  • plaża w Baia Sardinia
  • marina w Porto Cervo
  • plaża Capriccioli
  • Olbia wieczorową porą
  • Monte Limbara i domki
  • swojskie otoczenie gór Monte Limbara
  • kościółek w Badesi
  • plaża w Badesi Mare
  • jedna z plaż w Alghero
  • morskie fale obmywające plaże w Alghero
  • słynne tombe dei giganti – Lu Coddu Vecchiu
  • Capo D'Orso