O ósmej rano wyruszamy w droga powrotną do Ngorongoro. Jeszcze na terenie Serengeti widzimy stado słoni z malutkim dwumiesięcznym słonikiem, który wygląda jak duża mysz. Później widzimy jak Iwica je świeżo upolowaną antylopę gnu a wokół czatuje sto sępow i zbliżają się hieny i szakale. Następnie jedziemy do miejsca, gdzie znaleziono ślady czlowieka sprzed 1.8 miliona lat. Tą samą drogą dojeżdżamy do krateru Ngorongoro, pniemy się samochodem krętą drogą, na wysokość 2300 metrów i granią jedziemy jeszcze 50 km do naszego schroniska. Jest w odróżnieniu od sawanny bardzo zielono od bujnej roslinności. Na miejscu kąpiemy się, pijemy zimne piwo i oglądamy zachód słońca nad kraterem. Robi sie coraz chłodniej. ldziemy na kolacje a po powrocie do naszego domku stwierdzamy, ze jest włączone ogrzewanie. Na trzecim równoleżniku!

Dziś rano o ósmej wyruszamy Land Roverem w dół krateru. Szybko znikają poranne mgiełki i naszym oczom ukazuje się wspaniały widok na cały krater, który wygląda po prostu jak wnętrze gigantycznej miski. Powierzchnia Ngorongoro, wynosi 400km kwadratowych czyli prawie tyle co Wyspa Wielkanocna i jest drugim co do wielkości kraterem wygasłego wulkanu na świecie. W jego wnętrzu mieszka wiele zwierząt i choć nie ma tu żyraf to można tu spotkać wiele innych rarytasów. Mianowicie udaje nam się zobaczyć stado nosorożców oraz antylopę eland – największą z wszystkich antylop. Gdy jemy lunch nad małym jeziorkiem, w którym pluska się stado hipopotamów, odwiedza nas słoń, lecz po chwili powolnym krokiem odchodzi. Większość zwierząt mieszkających w kraterze migruje pokonując strome zbocza wulkanu, łącznie ze słoniami. 

Później jedziemy nad największe jezioro w kraterze, które jest słone, lecz z jednej strony wpada do niego mała rzeczka więc przychodzą tu do wodopoju wielkie stada zebr i antylop gnu. Pozostała część jeziora jest słona i tam urzęduje dziesiątki tysięcy flamingów. Są tu najpieknięjsze widoki, jakie widzieliśmy w Afryce. Wracając powoli do domu napotykamy na 2 spiace lwy. Kawalek dalej jakiś niedoświadczony kierowca zjechał z drogi i ugrzązł w bagnie. Próbował go wyciągnać jakiś inny samochód, lecz nic z tego nie wyszło. Nasz kierowca poszedł obadać sprawę lecz stwierdził, że trzeba będzie przywieźć kamienie i użyć podnośnika. Dużo roboty! I dodał – Toyoty łatwo sie topią.  

Na drugi dzień wcześnie rano wyruszamy do Arushy. 2/3 trasy jest wyboista droga bez asfaltu lecz zdążyliśmy się już przyzwyczaić do takich niewygod. Po drodze mijamy ubranych na czarno z pomalowanymi na biało twarzami ludzi, którzy wygladają dość upiornie. Kierowca nam wyjaśnia, że są to kilkunastoletni chlopcy niedawno obrzezani i przez kilka miesięcy muszą sami żyć w buszu. Po przejściu tej próby zostaną przyjęci do masajskiej społeczności jako dorośli mężczyźni i będą mogli odziać się na czerwono – tradycyjny kolor Masajow, którego boją sie Iwy. Raz nawet Musa poprosił Mariolę aby ściągnęła czerwony koc masajski, którym była owinięta w chłodny poranek gdy podjeżdżaliśmy do lwów. 

Wieczorem postanowiliśmy pójść pieszo do etiopskiej restauracji. Widok trojga białych osób na zakurzonej drodze trochę musi dziwić miejscowych ludzi ale nic sie nie dzieje. Po piętnastu minutach stwierdzamy, że się zgubiliśmy. Pytamy więc o drogę inteligentnie wygladającego człowieka. Raymond – bo tak miał na imię, ostatecznie nas podwozi do restauracji. W czasie jazdy opowiada nam trochę o sobie. Pracuje dla BP i mieszka w Dar es Salaam – stolicy Tanzanii. Po kolacji wracamy taksówką do hotelu i idziemy spać. 

Wcześnie rano jedziemy do Moshi. Powoli zaczyna się odsłaniać z chmur majestatycznie wznoszący się nad wyżyną Kilimanjaro. Kawałek za Moshi bierzemy przewodnika, kupujemy więcej wody i jedziemy jeszcze 6 km, gdzie zaczyna sie szlak na Kilimanjaro. Naszym celem jest Mandara – pierwsza baza na wysokości 2700 m. Poczatkowo trasa wiedzie przez wilgotną dżunglę. Przewodnik nam mówi, że zwykle tu pada przez cały czas deszcz tak, że dzisiaj mamy szczęście. Po drodze widzimy w gęstych zaroślach duże małpy. Podobno można rownież natrafić na migrujące słonie. Czasem spotykamy tragaży niosących na głowach potężne pakunki ludziom wracającym ze szczytu.  

Po czterech godzinach dochodzimy do Mandara. Jest tu kilka namiotów dla ludzi bez szałasów. Na tej wysokości krajobraz się już zmienił, a dżungla ustąpiła miejsca kosodrzewinie. Mieni się od kolorów i jest pięknie. Po krótkim odpoczynku idziemy jeszcze kawałek w góre do wysokości 2800. Nie ma już drzew i rozpoczęły się wspaniałe widoki. Dochodzimy do małego krateru, skąd jeszcze raz przyglądamy sie szczytowi, niestety częściowo zasłoniętemu chmurami. Chcąc dojść na szczyt trzeba z tego miejsca liczyć jeszcze 3 do 4 dni wspinaczki. Zaczynamy iść w dół. Nogi nas bola coraz bardziej. Schodzenie trwa 2.5 godziny. Gdy docieramy do samochodu jesteśmy wykończeni, nawet Heather, która trenuje do maratonu. Teraz nas czeka dwugodzinna podróż samochodem do Arushy. Gdy wyjeżdżamy na główną drogę, po naszej prawej stronie ukazuje się przepiękny widok wyłaniającego się z równiny Kilimanjaro. Śnieżny wierzchołek Iśni jak z miedzi w promieniach zachodzącego słońca. Na drodze jest duży ruch a my jesteśmy ledwo żywi więc już nie zawracam kierowcy głowy z zatrzymywaniem się i jedziemy dalej.

 

  • Ngorongoro i flamingi
  • Nosorożce, podobno czarne...
  • Hiena w Ngorongoro
  • Ngorongoro
  • Ngorongoro
  • Za mundurem...
  • Wewnatrz krateru Ngorongoro
  • Wewnatrz krateru Ngorongoro
  • Wewnatrz krateru Ngorongoro
  • Water buck
  • Hipopotamy w Ngorongoro
  • Kilimanjaro w porannej mgle