Następnego dnia rano wyruszamy autobusem do Arushy w Tanzanii. Zdecydowana większość pasażerów to turyści. Jest duża grupa Austriaków, którzy będą szturmować Kilimanjaro. Wszyscy jesteśmy upchani jak śledzie w beczce. Nawet wszystkie składane siedzenia w przejściu sa zajęte. Przypomina mi to podróżowanie w sezonie wakacyjnym w Polsce w dawnych czasach, z tą jednak różnicą, ze tu cały bagaż jedzie na dachu. Przekraczanie granicy trochę przypomina dawne czasy obozu socjalistycznego. Najpierw odprawa na posterunku kenijskim, później przejeżdżamy przez żelazną bramę do Tanzanii. Tu musimy kupić wizę ($50 od osoby), dostajemy kilka pieczątek i wracamy do autobusu. Teraz trzeba z dachu ściagnąć cały bagaż i zanieść do komory celnej, gdzie urzędnik nas pyta co mamy i na szczęście bez potrzeby otwierania stawia nam kredą na walizkach krzyżyk, że jest O.K. Wkrótce po przekroczeniu granicy po naszej lewej stronie ukazaje się Kilimanjaro, którego samotny masyw góruje nad całą równiną.  

Po sześciu godzinach przyjeżdżamy do Arushy, gdzie czeka na nas mikrobus. Najpierw jedziemy na obiad do hotelu, gdzie również spotykamy sie z agentką biura podróży aby omówić szczegóły naszego pobytu w Tanzanii. Czeka nas teraz trzygodzinna podróż nad jezioro Manyara, i chociaż jestesmy już trochę zmęczeni to rozkoszujemy sie dużą ilością wolnego miejsca – jest nas tylko trójka. Po drodze łapiemy gumę i gdy John wymienia koło, my nawiązujemy kontakt z dziećmi z pobliskiej wioski, które zaintrygowane do nas podchodzą. Częstujemy je cukierkami miętowymi, którym się przygladają ciekawie, ale nie wiedzą co dalej z nimi zrobić. Gestami pokazujemy, że się je wkłada do ust i ssie. Niektóre nieufnie robią to samo i na ich buzi maluje się zdziwienie, że jemy takie dziwne rzeczy. Kilkoro dzieci dyskretnie je wypluwa. Samochód gotowy! Jedziemy dalej. Do schroniska docieramy już po zachodzie słońca. Jesteśmy wykonczeni i zaraz po kolacji idziemy spać. 

Dziś jest poniedziałek i mija równo tydzień od naszego wyjazdu z domu. O 8 rano wyruszamy ze schroniska i zjeżdżamy w dół do jeziora. Strome zboczeporastają baobaby, które dla nas stanowią nielada atrakcję. Są piękne widoki zarówno z góry jak i nad samym jeziorem. Daleko od brzegu dużą kolonię hipopotamów. Są również bociany i czaple. W odległości widać stada zebr. Jadąc przez las natrafiamy na duże stado pawianow. Zataczając koło kierujemy się do wyjścia, lecz ścieżkę blokują 3 słonie – matka i 2 dzieci. Obserwując je z najbliższej odległości czekamy aż spowrotem wejda do lasu. 

Teraz kierujemy się do krateru Ngorongoro, gdzie zatrzymujemy się tylko na godzinny lunch. Wrocimy tu za kilka dni, a przepiękne widoki zaostrzają nam tylko apetyt. Czeka nas teraz 6 godzin jazdy przez step. Droga jest bardzo wyboista. Jedziemy z przecietną prędkościa 40km/g. Kurzy sie niemiłosiernie. Każdy przejeżdżający samochód zostawia mgłę kurzu. Monotonny widok z rzadka zaklucają małe wzniesienia, z których widać bezkres Serengeti. Od czasu do czasu mijamy wioski Masajów z okrągłymi chatami. Step zamieszkują niezliczone gazele, różne gatunki antylop i zebry, a wszystkie często w ostatniej chwili przebiegają tuż przed samochodem. Po drodze przystajemy aby rozkoszować się pięknym zachodem słońca.  

Docieramy okropnie zakurzeni do schroniska. Przy wejsciu czeka usmiechnięta służba z mokrymi ręcznikami, abyśmy chociaż trochę mogli przemyć sobie twarz. ldziemy do naszego domku sie umyć, woda ledwo ciurka. Odświeżeni idziemy do pobliskiego pawilonu na elegancką kolację. Wracając do naszego domku towarzyszy nam z latarką ktoś z obsługi tłumacząc, że trzeba zachować daleko idącą ostrożność, bo w krzakach może się czaić jakiś drapieżnik albo bawół. Przyjmujemy to trochę z niedowierzaniem i dajemy mu na koniec mały napiwek myśląc, że o to właśnie chodziło. Z dużym zdziwieniem więc rano Mariola woła mnie do okna, bo pod naszym domkiem stoi wielki bawół i je trawę. 

Ponieważ chcieliśmy trochę odpocząć umówiliśmy się z Johnem, że dziś wyruszymy później czyli o 10. Serengeti jest bardziej płaskie niż Masai Mara więc widoki sa mniej ciekawe, lecz zwierząt jest wbród. Jadąc o mały włos nie wjeżdżamy w rój pszczół. John zauważył je w ostatniej chwili i musieliśmy się wycofywać tyłem na wąskiej drodze. Jedziemy inną trasą ogladając kilka stad hipopotamów, migrujące na północ do Masai Mara hordy gnu, zebr i bawołów, żyrafy, Iwy i idące do wodopoju słonie. Widzimy również rarytasy: geparda i leoparda siedzącego na drzewie. 

W pewnym momencie widzimy wielkie stado gnu przechodzących przez drogę. Proszę Johna aby nie stawał, lecz zwolnił. Powoli sie zbliżamy. Nagle prawdopodobnie przewodnik stada stracił orientację i pognał na łeb na szyję wzdłuż drogi ciągnąc za sobą całe tysięczne stado. Jechaliśmy przez kilka minut otoczeni cwalującymi antylopami. Po chwili wzbił się taki kurz, że nic nie było widać. Antylopy w pewnej chwili zbiegły z drogi a my mogliśmy pojechać dalej. Słonie są bardzo towarzyskie. Gdy spotykają się dwa stada to po kolei zwierzęta te podnoszą trąby na znak powitania. Mogliśmy sami być świadkami takiego pozdrowienia. Wracamy przed zachodem słońca do schroniska i przy zimnym piwie siedząc na małym tarasie oglądamy wielką czerwoną tarczę słońca chowającą się za widnokręgiem.

  • Jezioro Manyara, Tanzania
  • Bawoly nad J.Manyara, Tanzania
  • Serengeti
  • Gepart w Serengeti
  • Gnu w Serengeti
  • U wodopoju, Serengeti
  • Zwodniczy usmiech
  • Serengeti
  • Lew lubi swieze mieso
  • Serengeti
  • Serengeti
  • Ulubiona poza zebr
  • Pawian