Podróż Serbia – wielkie, jugosłowiańskie aspiracje - Powrót do domu



W drodze na Węgry, okazało się, że odcinek autostrady jakieś 100 km przed Suboticą, jest dopiero w budowie. Na naszej mapie jednak jak byk widniała pięknie wymalowana autostrada, aż do samej węgierskiej granicy. Nawet nie użyto linii przerywanej, używanej do oznaczeń planowanych przebiegów dróg ekspresowych i autostrad, tylko ciągłą linią oznaczyli drogę, której jeszcze nie ma. A może była i się zbyła. A teraz trzeba to naprawić?

Snując takie dywagacje dojechaliśmy tą wirtualną autostradą do Szegedu, a potem dalej już prawdziwym autobanem za winietkę w kwocie 8 euro przez całe Węgry na Słowację. Na Węgrzech zatrzymaliśmy się jedynie na obiad przy zjeździe na Kitelek, jak się okazało, w tureckiej karczmie. Z kolei na Słowacji płaci się za winietkę na 7 dni tylko 5 euro, ale za to autostradą do polskiej granicy się już nie dojedzie.

Przed powrotem do domu musieliśmy jeszcze zaliczyć jeden nocleg i niestety nie obyło się bez przygód. Zatrzymaliśmy się najpierw w przydrożnym hotelu Park w miejscowości Hokovce, jakieś 2 km przed uzdrowiskiem Dudince. Hotel był pełen gości, a na dole na dobre trwała zabawa taneczna. Wzięliśmy pokój, wtargaliśmy walizki na drugie piętro, zaczęliśmy wypakowywać przybory codziennego użytku, a córka pierwsza wbiła się pod prysznic. Niestety za chwilę zawołała mnie żebym zabił kilka żuczków, które chodzą po łazience, bo się ich boi. Okazało się, że cały pokój jest pełen prusaków i karaluchów, co spotkaliśmy bodajże pierwszy raz podczas naszych wszystkich dotychczasowych wojaży. Zdecydowaliśmy się stamtąd szybo ewakuować odbierając pieniądze i wysłuchując jakichś pokrętnych wyjaśnień, że to z powodu upału.

Na szczęście parę kilometrów dalej były wolne pokoje w nowym pensjonacie „U Młynarky”, gdzie na osłodę otwarty był jeszcze pub, w którym przepłukaliśmy dobrym piwem niesmak, jaki powstał w naszych ustach.

Kolejnego dnia dotarliśmy szczęśliwie do Polski po 24 dniach w podróży i przejechaniu 6200 kilometrów oraz odwiedzeniu 9 krajów, z czego 3 dwukrotnie. Nie wspominałem, że już na samym początku naszej drogi na Bałkany, w Rumunii, popsuła nam się klimatyzacja w aucie, więc większość trasy spędziliśmy w zaduchu i spiekocie, co nie za bardzo pomagało nam w pokonywaniu dłuższych odcinków. Na dodatek wysiadł nam przełącznik LPG i nie wiedzieliśmy kiedy jedziemy na benzynie, a kiedy na gazie, mimo że przed wyjazdem auto było w serwisie zarówno w celu przeglądu klimy i instalacji gazowej właśnie. Ot, taka tam złośliwość rzeczy martwych. Ale za to moc wrażeń z całej wyprawy pozostanie nam zapewne na całe życie.