Pisze to juz wykapana i nieco rozciagnieta po całodobowej podróży. Zalogowaliśmy sie u znajomych znajomego - odebrali nas z lotniska i przywiezli do siebie, bo w hostelu można się zameldowac dopiero popoludniu.
Wnioski i wrazenia na goraco: 1) Na lotnisku w Bris jest tak skrupulatna kontrola bagażu, że szok. Po raz pierwszy podczas tej podróży ktoś nam do walizki zaglądnął ;) Poza tym chodzą tam takie ludziki celne z wytrenowanymi psami - szukają jedzenia, ale podejrzewam, ze innych ciekawostek też. Urocze, niewielkie, łaciate, piękne. Mialam przyjemność podziwiać takiego jednego, jak znalazł cos w czyims plecaku - wystawil bezbłędnie, niemal ocierajac się o plecak i pokazujac łapką. Piekne! Na tym lotnisku dostaliśmy tez pierwszą pieczatkę do paszportu - z wizą australijską.
2) Jeszcze na lotnisku zaczepila mnie pani Airport Ambassador (!) z pytaniem, czy w czyms nie pomoc, i czy ktos mnie odbiera, bo stalam tak ni w pe, ni w o, na srodku (Krzyś stał na zewnątrz). Byla bardzo mila i w ogole wszyscy tu sa jakos usmiechnieci, za wyjatkiem przybyszow z Europy, ktorym to usmiechniecie dopiero sie udziela.
3) Po wyjsciu z lotniska zaskoczylo mnie megaswieze powietrze - fakt, byla ósma rano, powietrze bylo rzeskie, przyjemne, zachecajace do spaceru. Moja choroba lokomocyjna odezwala sie o zgrozo dopiero przy podchodzeniu do ladowania w Brisbane (co za ironia, tak mnie wita moj ukochany kraj), wiec spacer nie byl opcja.
4) Wszystko tu jest wieksze - auta na 4-litrowe silniki, drogi, mosty, no wszystko. Moze tylko ludzie sa tacy mniej wiecej normalnych rozmiarow.
5) Jazda po lewej stronie to naprawde jazda - jak jechaliśmy tu do dzielnicy Carina, to tysiac razy stwierdzilam, ze ja gdzies wjechalabym na prawo. Ech...
6) Powietrze obecnie jest nieco bardziej duszne, ale i tak przyjemne. Wszystko pachnie zupelnie inaczej. Za domem las, w ktorym slychac kłócace sie papugi, przy domie basen. Znajomy - Krzys twierdzi, ze ich dzielnica jest taka srednia - no wiec domki sa bardzo ladne (zamiescimy zdjecia przy okazji), przy domku jest ogrodek i basen. Stwierdzilam, ze skoro on to nazywa slumsami, to ja chce zobaczyc nieslumsy.
Znajomy Krzysiek opowiedzial nam co nieco o zwyczajach drogowych Australijczykow - potwierdzimy w trakcie pobytu. Przejechalismy miedzy innymi przez bramke z oplata za przejazd mostem - skaner sczytuje numer rejestracyjny auta i sciaga oplate z bramki. Zadnego czekania i kolejki. Kiedy tak będzie w PL?
Update, godz. 21:20
Siedzimy w ZiBar. Na dole jest kultowy Down Under Bar, w którym jest piekielnie głośno i tłoczno, bo dziś ma tańczyć jakiś original male exotic dancer - więc tłum nastolatek (także mentalnych) opanował to miejsce. Na górze spokojnie zaszylismy sie w kacie, ktory z pewnoscia przezyl niejedno :), bo z zewnatrz nic prawie nie widac. Pijemy piwo po 6$ sztuka, innego w okolicy na razie nie przyuważylismy.
Co ciekawe, w pobliskich marketach nie ma alkoholu (Coles, Woolsworth). Później dowiemy sie od znajomych, ze tu w Oz jest takie prawo, ze nie mozna w jednym miejscu sprzedawac produktow spozywczych i alkoholu. Sprawia to, ze osobno sa grocery shopy i osobno bottle shopy. Znajdujemy jeden w centrum (CellarBrations), ale jest czynny tylko do 19tej...
Dodatkowe wrazenia z dzisiaj:
- City w Brisbane jest piekne! Wspaniale oswietlone i pelne zycia. Aczkolwiek sami Australijczycy chodza spac raczej wczesnie. Na szczęście są turyści :)- piesi przez skrzyzowanie ida na skos (najpierw pala sie swiatla dla samochodow, a potem dla wszystkich pieszych). Wyglada to przekomicznie.
- do hostelu Gosia nas podwiozła droga bardzo okrezna - przez ulice Quay St i Oxford St. Sa tam piekne kolonialne, a takze nowoczesne domki, o ktorych mozna napisac osobny reportaz - obfotografowac kazdy i rozwodzic sie nad detalami architektonicznymi. W miedzyczasie zrobilo sie naprawde GORACO.
- internet w hostelu sie nie oplaca! W naszym oplaca sie go karta Global Gossip, co kosztuje 5$ za 10 minut, i logujesz sie do systemu, ktory po prostu liczy ci impulsy. Niedaleko hostelu jest chociazby kafejka Ted's, w ktorej za 40 minut surfowania zaplacilismy 2,40$
- Sam hostel Palace Backpackers to osobna historia. Nie maja znizek na YHA card, tylko na VIP backpackers card. Winda otwierana jest przez 2 pary drzwi, w tym jedna w formie harmonijkowej kraty, i trzeba ja obslugiwac przez 2 osoby. Hostel to taki ladny budynek, slynny na cale Brisbane z racji atmosfery i lokalizacji, natomiast w pokoju (double) nie ma nawet najmniejszej szafeczki, jest tylko lozko, kosz na smieci, wieszak i lusterko. Gniazdka sa zaraz przy podlodze, wiec na wstepie polamala sie jedna przejsciowka, bo byla za duza, jak sie okazalo. Czystosc i jakosc prysznicow dla facetow pozostawiaja nieco do zyczenia, natomiast te dla dziewczyn sa w miare porzadne.
Jedna niezaprzeczalna zaleta - rzeczywiscie jest BLISKO wszedzie!
- panowie w recepcji hostelu to takze osobna historia. Przykladowy cytat z ich konwersacji puszczanej przez glosniki na wszystkie pietra: "jesli jestes kobieta lub chcesz nia byc, zapraszamy do Down Under Bar na Ladies Night". Wyluzowani, usmiechnieci, gadajacy tak, ze zrozumiesz co trzecie slowo.
- sklepy z piamiatkami australijskimi to dosc spore sklepiska z przeogromnym wyborem. Dosc drogo. Głównie chińszczyzna.
- do Polski z budki dzwoni sie tak: 0011 48 (kod miasta) (nr telefonu). Impulsy znikaja megaszybko. Sa podobno karty np. Voice, z ktorych polaczenia sa tanie, ale jeszcze ich nie testowalismy. Mamy juz za to komorke w australijskiej sieci :)
- karta Inteligo mimo szumnych zapowiedzi banku NIE DZIAŁA w transakcjach bezgotowkowych. Nie da sie nia zaplacic za piwo w bottle shop ani za mleko w grocery, wiec wszedzie placimy kredytowka. - Tourist Centre w Brisbane (lokalizacja: Queen St) jest megasuperwypas, mile panie odpowiedza na kazde pytanie i to wyraznie po angielsku. I milion ulotek.
- jak kto chce tu popracowac i ma na to pozwolenie w postaci odpowiedniej wizy, to pracy jest mnóstwo. Rąk do pracy brakuje bardzo, wszędzie ogłoszenia.
Po pierwszym dniu nie mamy wątpliwości, ze w tym miescie mozna niechcaco zostac na dluzej, bo czas plynie tu wyjatkowo milo.
Wnioski i wrazenia na goraco: 1) Na lotnisku w Bris jest tak skrupulatna kontrola bagażu, że szok. Po raz pierwszy podczas tej podróży ktoś nam do walizki zaglądnął ;) Poza tym chodzą tam takie ludziki celne z wytrenowanymi psami - szukają jedzenia, ale podejrzewam, ze innych ciekawostek też. Urocze, niewielkie, łaciate, piękne. Mialam przyjemność podziwiać takiego jednego, jak znalazł cos w czyims plecaku - wystawil bezbłędnie, niemal ocierajac się o plecak i pokazujac łapką. Piekne! Na tym lotnisku dostaliśmy tez pierwszą pieczatkę do paszportu - z wizą australijską.
2) Jeszcze na lotnisku zaczepila mnie pani Airport Ambassador (!) z pytaniem, czy w czyms nie pomoc, i czy ktos mnie odbiera, bo stalam tak ni w pe, ni w o, na srodku (Krzyś stał na zewnątrz). Byla bardzo mila i w ogole wszyscy tu sa jakos usmiechnieci, za wyjatkiem przybyszow z Europy, ktorym to usmiechniecie dopiero sie udziela.
3) Po wyjsciu z lotniska zaskoczylo mnie megaswieze powietrze - fakt, byla ósma rano, powietrze bylo rzeskie, przyjemne, zachecajace do spaceru. Moja choroba lokomocyjna odezwala sie o zgrozo dopiero przy podchodzeniu do ladowania w Brisbane (co za ironia, tak mnie wita moj ukochany kraj), wiec spacer nie byl opcja.
4) Wszystko tu jest wieksze - auta na 4-litrowe silniki, drogi, mosty, no wszystko. Moze tylko ludzie sa tacy mniej wiecej normalnych rozmiarow.
5) Jazda po lewej stronie to naprawde jazda - jak jechaliśmy tu do dzielnicy Carina, to tysiac razy stwierdzilam, ze ja gdzies wjechalabym na prawo. Ech...
6) Powietrze obecnie jest nieco bardziej duszne, ale i tak przyjemne. Wszystko pachnie zupelnie inaczej. Za domem las, w ktorym slychac kłócace sie papugi, przy domie basen. Znajomy - Krzys twierdzi, ze ich dzielnica jest taka srednia - no wiec domki sa bardzo ladne (zamiescimy zdjecia przy okazji), przy domku jest ogrodek i basen. Stwierdzilam, ze skoro on to nazywa slumsami, to ja chce zobaczyc nieslumsy.
Znajomy Krzysiek opowiedzial nam co nieco o zwyczajach drogowych Australijczykow - potwierdzimy w trakcie pobytu. Przejechalismy miedzy innymi przez bramke z oplata za przejazd mostem - skaner sczytuje numer rejestracyjny auta i sciaga oplate z bramki. Zadnego czekania i kolejki. Kiedy tak będzie w PL?
Update, godz. 21:20
Siedzimy w ZiBar. Na dole jest kultowy Down Under Bar, w którym jest piekielnie głośno i tłoczno, bo dziś ma tańczyć jakiś original male exotic dancer - więc tłum nastolatek (także mentalnych) opanował to miejsce. Na górze spokojnie zaszylismy sie w kacie, ktory z pewnoscia przezyl niejedno :), bo z zewnatrz nic prawie nie widac. Pijemy piwo po 6$ sztuka, innego w okolicy na razie nie przyuważylismy.
Co ciekawe, w pobliskich marketach nie ma alkoholu (Coles, Woolsworth). Później dowiemy sie od znajomych, ze tu w Oz jest takie prawo, ze nie mozna w jednym miejscu sprzedawac produktow spozywczych i alkoholu. Sprawia to, ze osobno sa grocery shopy i osobno bottle shopy. Znajdujemy jeden w centrum (CellarBrations), ale jest czynny tylko do 19tej...
Dodatkowe wrazenia z dzisiaj:
- City w Brisbane jest piekne! Wspaniale oswietlone i pelne zycia. Aczkolwiek sami Australijczycy chodza spac raczej wczesnie. Na szczęście są turyści :)- piesi przez skrzyzowanie ida na skos (najpierw pala sie swiatla dla samochodow, a potem dla wszystkich pieszych). Wyglada to przekomicznie.
- do hostelu Gosia nas podwiozła droga bardzo okrezna - przez ulice Quay St i Oxford St. Sa tam piekne kolonialne, a takze nowoczesne domki, o ktorych mozna napisac osobny reportaz - obfotografowac kazdy i rozwodzic sie nad detalami architektonicznymi. W miedzyczasie zrobilo sie naprawde GORACO.
- internet w hostelu sie nie oplaca! W naszym oplaca sie go karta Global Gossip, co kosztuje 5$ za 10 minut, i logujesz sie do systemu, ktory po prostu liczy ci impulsy. Niedaleko hostelu jest chociazby kafejka Ted's, w ktorej za 40 minut surfowania zaplacilismy 2,40$
- Sam hostel Palace Backpackers to osobna historia. Nie maja znizek na YHA card, tylko na VIP backpackers card. Winda otwierana jest przez 2 pary drzwi, w tym jedna w formie harmonijkowej kraty, i trzeba ja obslugiwac przez 2 osoby. Hostel to taki ladny budynek, slynny na cale Brisbane z racji atmosfery i lokalizacji, natomiast w pokoju (double) nie ma nawet najmniejszej szafeczki, jest tylko lozko, kosz na smieci, wieszak i lusterko. Gniazdka sa zaraz przy podlodze, wiec na wstepie polamala sie jedna przejsciowka, bo byla za duza, jak sie okazalo. Czystosc i jakosc prysznicow dla facetow pozostawiaja nieco do zyczenia, natomiast te dla dziewczyn sa w miare porzadne.
Jedna niezaprzeczalna zaleta - rzeczywiscie jest BLISKO wszedzie!
- panowie w recepcji hostelu to takze osobna historia. Przykladowy cytat z ich konwersacji puszczanej przez glosniki na wszystkie pietra: "jesli jestes kobieta lub chcesz nia byc, zapraszamy do Down Under Bar na Ladies Night". Wyluzowani, usmiechnieci, gadajacy tak, ze zrozumiesz co trzecie slowo.
- sklepy z piamiatkami australijskimi to dosc spore sklepiska z przeogromnym wyborem. Dosc drogo. Głównie chińszczyzna.
- do Polski z budki dzwoni sie tak: 0011 48 (kod miasta) (nr telefonu). Impulsy znikaja megaszybko. Sa podobno karty np. Voice, z ktorych polaczenia sa tanie, ale jeszcze ich nie testowalismy. Mamy juz za to komorke w australijskiej sieci :)
- karta Inteligo mimo szumnych zapowiedzi banku NIE DZIAŁA w transakcjach bezgotowkowych. Nie da sie nia zaplacic za piwo w bottle shop ani za mleko w grocery, wiec wszedzie placimy kredytowka. - Tourist Centre w Brisbane (lokalizacja: Queen St) jest megasuperwypas, mile panie odpowiedza na kazde pytanie i to wyraznie po angielsku. I milion ulotek.
- jak kto chce tu popracowac i ma na to pozwolenie w postaci odpowiedniej wizy, to pracy jest mnóstwo. Rąk do pracy brakuje bardzo, wszędzie ogłoszenia.
Po pierwszym dniu nie mamy wątpliwości, ze w tym miescie mozna niechcaco zostac na dluzej, bo czas plynie tu wyjatkowo milo.