Kierowaliśmy się w stronę Jeziora Szkoderskiego, na północ wzdłuż morskiego wybrzeża. Droga była jednak zatłoczona i poruszaliśmy się z prędkością co najwyżej 50 km na godzinę. Zdaliśmy sobie sprawę, że nasz plan dotarcia tego dnia do Kosowa spali na panewce. Czekał nas nocleg w Szkodrze, który znaleźliśmy u niejakiego Gjona [Dżona], którego wszyscy znali i on wszystkich znał. Sławny jegomość prowadził znaną, ponoć nie tylko w okolicy, knajpę i motel Traditia. Swoich gości przyjmował osobiście w stroju regionalnym, a jego lokal urządzony był w iście staroalbańskim stylu. Musimy przyznać, że i lokalne specjały przypadły nam do gustu, takie jak pieczone na ogniu ziemniaki i grillowane mięsa. Ceny jadła i noclegu nie należą tu do najtańszych, ale nie mamy czego żałować.
Wydawało nam się, że całe miasteczko to jedynie twierdza na wzgórzu, którą mijaliśmy po drodze i domy wzdłuż przelotowej ulicy, w tym także lokal Gjona. Jednak podczas wieczornego spaceru odkryliśmy, że samo centrum z przyjemnym deptakiem przebiega równolegle do głównej drogi. Tu kwitnie wieczorne życie jak u nas we włoskich miejscowościach wypoczynkowych. Dzieci bawią po zmroku w podświetlonych fontannach, starsi kosztują drinki i oddają się pogawędkom w licznych kafejkach. Całkiem przyjemna atmosfera. Skosztowaliśmy tam między innymi przesmacznego ciasta serowego, na które wybraliśmy się także rankiem. Przy okazji, po węchu, dotarliśmy do piekarni, gdzie zaopatrzyliśmy się w zapas świeżego kukurydzianego pieczywa, a parę kroków dalej kupiliśmy świeże owoce na straganach.
Zastanawialiśmy się skąd się biorą tutaj te tłumy, bo do jeziora jest kilkanaście kilometrów. Jednak jak widać ten dystans to żadna przeszkoda, a plaża nad jeziorem jest podobno jedną z ładniejszych w całej Albanii. Niestety nie było nam dane tego sprawdzić, bo przed nami był kolejny górski odcinek w drodze Kosowa, które nas przyciągało swoim magnetyzmem jako najmłodsze i nie przez wszystkich uznawane państwo w Europie.