Nowy dzień nie przyniósł zmian. W Polsce święto i wszystko zamknięte. U nas drugi dzień strajku i też wszystko zamknięte. Wynajdujemy sobie zajęcia. Godzinę spędzamy na dachu. Drzemka. Wizyta w agencji. Spacer. Drzemka. Nudzimy się bardzo. Szkoda czasu, ale nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Po prostu nic nie działa. Nawet komputer w hotelu. Na obiad zjadamy już nie to, co wybieramy ale to, co jest. Nawet cola się skończyła. Wyznaczyliśmy sobie kolejne atrakcje.
O 16 idziemy pogadać do Pustego. W międzyczasie do agencji podrzuciliśmy torbę z naszym nadbagażem do nadania na cargo. Idziemy do Pustego tradycyjną drogą, ale na głównym skrzyżowaniu trwają jakieś przemówienia i zebrało się tak wielu Maoistów, że nie jesteśmy w stanie się przecisnąć. Więc zawracamy i idziemy naokoło.
Robię trochę zdjęć znudzonym policjantom. Mówią, że nie wolno. Ale i tak zrobiłem. Spędzamy trochę czasu z Pustym i Hamorem. Wyczekujemy do 18ej, kiedy to znowu ludzie dostają dwugodzinne pozwolenie na życie od Maoistów. Wszystko znowu ma być otwarte przez dwie godziny. Tym razem wszystko obywa się bez przygód. Robimy drobne zakupy, starając się wydać ostatnie lokalne pieniądze. Kupuję jeszcze jedną maskę zrobioną z „home of bee”. Nienajlepsza, ale targowanie się o nią, jakiego dokonałem, zrekompensowało mi jej ułomności. Było naprawdę przednie. Cena z 4000 rupii stanęła na 680, a argumenty jakich używałem nigdy wcześniej nie przyszłyby mi do głowy. Kupuję jeszcze oczy Buddy na t-shircie. Wcześniej zapłaciliśmy też na wszelki wypadek za pobyt w hotelu żeby dokładnie wiedzieć ile nam zostało. A zatem pozostaję z 400 rupiami w kieszeni, w tym 200 na ewentualną opłatę za autobus na lotnisko. Nie liczę oczywiście dolarów, które wieziemy powrotem. Nie udaje mi się zjeść ostatniego momo, chociaż mam ogromną na to ochotę. Może rano. Spakowani jesteśmy od dwóch dni.
Nie bardzo znowu jest co robić. Z nudów więc chyba trzeba spać. Może jutro recepcjonista skombinuje mi maoistowską flagę. Chciałbym ja przywieźć na pamiątkę.