Podróż Nepal 2010: Dhaulagiri, Mount Everest, Chitwan - W oczekiwaniu na zamieszki



2010-05-01

Niech nam żyje 1 maja! Budzimy się w Święto Pracy. Za oknem spokój. Jest prawie 10. Wypijamy poranną kawę na dachu naszego hotelu. Idziemy na miasto. Na mieście jakoś dziwnie. Raz zamykają sklepy, to znowu otwierają. Generalnie większość zamknięta, ale sklepikarze jakby na coś czekali. W stoisku z sokiem z kija dowiadujemy się, że wszyscy obawiają się demonstracji Maoistów, która ma być po 14ej. Chodzimy po lekko wymarłym Thamelu. Robimy trochę zakupów. Wisiorki, banany i różne drobnostki. Spotykamy demonstrację. Ale ta podobno jest bezpieczna.

Robię fotki maoistów wykrzykujących hasła, aby ich przywódca został prezydentem. Idą dwoma równymi rzędami z czerwonymi flagami, na których sierp i młot. Co jakiś czas idzie człowiek z megafonem i wykrzykuje hasła, które powtarzają idący. Nagrywam fragmenty, robię zdjęcia.

W międzyczasie targujemy się o jakieś podrabiane polary z napisem Everest. Wracamy do hotelu. Wygląda na to, że musimy jakoś zabić wolny czas. Szkoda, że raczej nic dziś nie zobaczymy. Dzwonimy do Beni. Wstępnie umawiamy się na jutro. Może zaprosimy ją, Kamiego i Nimę na obiad. Dowiadujemy się, że Pusty wraca dziś do Katmandu. Wysyłamy sms-a z propozycją spotkania i wspólnego piwa. Z Beni rozmawialiśmy już wstępnie o nadaniu cargo.

Przepakowujemy się i w zasadzie 3 dni przed wylotem jesteśmy już gotowi do drogi. Oby było spokojnie i żeby można było się stąd ruszyć, bo ześwirujemy z nudów. Znowu robimy small pota z milk coffee na dachu hotelu. Strasznie dużo pamiątek mam z Nepalu. Zobaczymy jeszcze ile ich przewiezienie będzie mnie kosztowało. Siedzimy i siedzimy. Z oddali dochodzą odgłosy z megafonów. Wygląda na to, że demonstracja przechodzi przez miasto.

Wychodzimy połazić po mieście. Dużo sklepów jest na nowo otwartych. Od czasu do czasu przechodzi grupka z flagami. Albo przejeżdża napakowany policjantami samochód. Jakby życie wróciło do miasta. Ale to chyba cisza przed burzą. Sklepikarze spodziewają się jutro właściwych zamieszek. Mówią, że poza Thamelem większość miejsc jest zamknięta i na przykład nie mogą nam trzciny cukrowej kupić na nasz ulubiony sok z kija. Wałęsamy się do nocy, trochę targujemy o kolejne rzeczy. Na kolację wracamy do hotelu.

Podłączam się z aparatem do komputera i wysyłam do kilku osób w Polsce kilka fotek. Na jutro rano planujemy mimo wszystko wyruszyć w miejsce palenia zwłok. Szkoda tego bezczynnego siedzenia w hotelu.

  • 5 788
  • 5 765