Podnieśliśmy się z trudem. Nie było ciepłej wody, co spowodowało trochę nerwów. W pośpiechu wymeldowaliśmy się z hotelu. Recepcjonista chciał nam dopisać do rachunku rzekome 100 rupii podatku rządowego, zarzekając się, że to rządowy podatek i jeżeli chcemy to możemy go nie płacić. Więc nie chcieliśmy płacić i nie zapłaciliśmy. Trochę nerwów nam zjada obawa o depozyt jaki zostawiliśmy w tym hotelu. Jakoś jednak nie do końca sprawiają tu wrażenie uczciwych. Mimo wszystko postanawiamy zostawić w nim w niby przechowalni większość naszych rzeczy. Żądamy jednak pisemnego potwierdzenia, że zostawiliśmy tam konkretne pakunki. Chcemy na tym pieczątkę hotelu i podpis recepcjonisty, który przedstawia się jako Vik. Chcemy też potwierdzenia zapłaty za dotychczasowe noclegi i za dodatkową stówę, której nam nie wydali w ramach reszty, bo nie mieli niby drobnych z samego rana. Trochę się obawiam, czy cały nasz bagaż doczeka naszego powrotu.
Ruszamy na dworzec autobusowy linii Greenline. Trochę krążymy, bo w tym kraju nie wszystko wydaje się tak oczywiste i łatwe do znalezienia i opisania gdzie się znajduje i każdy nas kieruje na miejsce na swój sposób. Po kilku podejściach znajdujemy dworzec z luksusowo wyglądającym jak na miejscowe warunki autobusem. Logujemy się i o 7.30 jesteśmy w drodze. Dostajemy po litrowej butelce wody. Przed wejściem jeszcze wytargowałem kilka bananów od rowerowego sprzedawcy. Droga, jak to w Nepalu bywa, każdy jedzie jak chce, dziury, wertepy, wariaci, zaparkowane gdzie popadnie samochody, ciężarówki wypchane do granic możliwości. Jeden wielki slalom. Trzeba to przeżyć żeby uwierzyć, że to można przeżyć. Na wyjeździe z Katmandu spędzamy trochę czasu stojąc w korku. Później tez gdzieś utknęliśmy na godzinę. Jedziemy tą samą dolina, którą jechaliśmy w drodze powrotnej z Dhaulagiri. Ładna dolina, głęboki wąwóz z rzeką, pola uprawne kaskadowym układzie. Widać, że powoli rozkwita tu wiosna. Robi się coraz bardziej zielono. Po drodze przesiadamy się do mniejszego autobusu, jedząc przy tej okazji pyszny lunch w ramach 15 dolarowej opłaty za przejazd. Napycham się dobrym kurczakiem w sosie curry z ziemniakami. Spotykamy Słowaków, którzy przyjechali do Nepalu na zakupy. Mają sklep z nepalskimi towarami gdzieś na Słowacji, nie pamiętam gdzie.
Docieramy do Sauraha. Nie do końca możemy się zorientować jak i gdzie znaleźć hotel. Podobno miało ich tu być pełno. Dopadają nas naganiacze. Jeden krzyczy przez drugiego. Totalny koszmar i zamieszanie. Sami siebie uspokajają. Nie sposób zamienić słowa. Jakiś absurd. Kątem oka widzę dziewczynę siedzącą na tyle jakiegoś Suzuki dającą znaki żeby z nimi jechać. Wołam Magdę i nie do końca wiedząc z kim, gdzie i po co, wyrywamy się z tej gromady Nepalczyków. Co za ulga. Czuję, że mamy szczęście i będzie dobrze. Jedziemy parę chwil z jak się okazało Kanadyjczykami. Docieramy do jakiegoś Lodge położonego w niby dżungli. Jest niezły upał. Może i ze 40 stopni. Oglądamy pokoje. Krótkie negocjacje i staje na 400 rupiach za pokój za noc. Zostajemy bo jest naprawdę schludnie i przyjemnie. Odpoczywamy w cieniu drzew. Wsłuchujemy się w śpiew ptaków. Oglądamy egzotyczne motyle. Leżymy na leżakach przed pokojem. Zamawiamy lassi i piwko za dobre ceny. I tak przyjemnie leniuchując spędzamy czas.
Słuchamy opowieści o potencjalnym programie pobytu. Po krótkich negocjacjach staje na 67 dolarach osoby za 2 dni parkowych atrakcji: dwa razy spływ canoe, spacer po dżungli, jeep safari, kąpiel ze słoniami, karmienie małych słoni, wizyta w lokalnej knajpie. Nie jest to drogo. Rozmawiamy z właścicielem. Dopytujemy o sytuację polityczną, bo zaczęły do nas docierać słuchy o planowanych na 1 i 2 maja strajkach i zamieszkach. Wyjaśnia nam co i jak dokładnie. Musimy się zastanowić co robić, bo planowana na 1 maja podróż powrotna może się nie udać. Na ten czas Maoiści planują demonstrację w Katmandu na grubo ponad 600 tysięcy ludzi. Pobyt w tym czasie w mieście też może nie należeć do bezpiecznych, a sytuacja raczej zawsze wymyka się spod kontroli. No to chyba będziemy mieli przygodę. Przecież za późno też nie możemy wrócić do Katmandu, bo 4 mamy wylot. Jazda do Lumbini 30 kwietnia to też nie najlepszy pomysł. Postanawiamy poczekać do 29 kwietnia na rozwój wypadków i po konsultacji z Beni zdecydować co robić. Póki co, cieszymy się lub jak kto woli męczymy się upałem i wilgotnością.
Właściciel jest bardzo gadatliwym człowiekiem, ornitologiem. Opowiada ciekawie. Mówi dużo, podobnie jak większość jego załogi. Pokazuje nam niesamowitego białego dziwnego ptaka. Ptak wygląda jak wijący się biały plemnik. W locie zbliża się do wody i wijąc się w powietrzu pije wodę ze stawu. Robię zdjęcia dziwoląga, ale jest dość ciemno i zdjęcia wychodzą poruszone. To było pierwsze dziwadło. Drugie to jaskrawożółty gołąb, który ze mną gada. Wygląda jakby był farbowany jakimiś specjalnymi chemikaliami na jaskrawy kolor żeby był ładniejszy. Mogłem go dotknąć, a on się nastraszał i cos tam gdakał. Ale żeby taki jaskrawożółty? Co on żarł? Dziwadło.
Przeszliśmy przez wioskę. Ktoś jechał na słoniu. Inny słoń stał w zagrodzie na podwórku przywiązany łańcuchem do płotu i okładał się przy tym przy pomocy trąby sianem. Jakieś cuda. Słoń wyglądał jak domowe zwierze. Chyba dali mu tu rolę krowy i zamiast krów trzymają słonia. Dziwactwo. Po krótkim spacerze po wiosce, wśród dzieci krzyczących wciąż swoje „Namaste!” wracamy na kolację. Wymieniamy sms-y z Beni. Beni sugeruje nam wcześniejszy powrót do Katmandu, bo niewiadomo co będzie później, czy sytuacja nie wymknie się spod kontroli i czy będzie można wjechać do miasta. A wtedy może być naprawdę różnie, rewolucja, obalenie rządu, przedłużający się strajk. Może rzeczywiście lepiej, jak będziemy wtedy w Katmandu, chociaż niezbyt będzie tam bezpiecznie. Najwyżej będziemy świadkami zamieszek, strajku, przewrotu, czy czegoś tam może innego. Decydujemy się wracać 30-ego rano.
Idziemy spać. Ja spuszczam na łóżko moskitierę, bo jest tu sporo komarów, a nie mamy nic przeciwko malarii. Wykorzystuję też końcu prześcieradłowy śpiwór na takie upały. Jest gorąco, nocą około 30 stopni. Wyglądam spod tej moskitiery jak aktor filmu porno. Miło się relaksować w cieple, czy upale po trudach trekkingu. To jednak też relaks. Dobrze, że będziemy to spędzać czas w miarę aktywnie, podróżując w różny sposób po parku.