Dziś mamy osiągnąć najwyższy punkt podczas drugiego trekkingu. Mamy wejść na Kala Patthar, z którego podobno ma się rozciągać piękny widok na okoliczne góry, ale przede wszystkim mamy w końcu ujrzeć w całej okazałości Mount Everest, dla którego tu jesteśmy. Mamy wejść na 5500 mnpm. Wyruszamy przed 8 rano. Od samego początku podejście jest dosyć strome. Musimy się wznieść o około 400 metrów. Dosyć strome podejście na wysokości ponad 5000 mnpm nie pozwala na zbyt wiele. Idziemy bardzo spokojnym tempem. Zza wzgórz i lodowca Khumbu wyłania się coraz więcej gór w całej okazałości.
Ostatnie 100 metrów podejścia na Kala Patthar to podejście po wielkich głazach. Oddechu starcza na pokonywanie kilku głazów. I chwila przerwy.
Wdrapuję się szczęśliwy na sam szczyt. Jest pełno ludzi. Minęła 9.20. Zachwycam się pięknymi widokami. Mam wrażenie, że jestem po środku wielkiej kotliny, a wokół mnie same góry. Zachwycają mnie te widoki. Ujrzałem w końcu Mount Everest, lekko przesłonięty przez Nuptse. To był tak naprawdę mój cel. Podziwiać Mount Everest z wysokości 5500 mnpm.
Wieje silny wiatr. Zawieszone na szczycie modlitewne chorągiewki głośno trzepoczą. Jest mroźno. Jak wiatr przestaje wiać, robi się cicho i ciepło. Tylko ci ludzie. Po 25 minutach na szczyt dociera Magda i JP. Udało się nam wszystkim. Cieszymy się z wejścia na Kala Patthar i wspaniałych widoków.
Warto było przemęczyć się 7 dni, aby 7 dnia to wszystko ujrzeć. Warto było przemęczyć się 3 noce prawie nie śpiąc. Warto było iść z mozołem pod górę, z ciągłym wrażeniem, że czegoś w płucach brakuje. Jesteśmy teraz w samym środku przepięknych Himalajów. Z każdej strony góra. Pumo Ri za nami, później zgodnie ze wskazówkami zegara Lingtren, Khumbutse, prawdopodobnie tybetańskie Changtse, Mount Everest, Nuptse, Chhukhung. To wszystko przedzielone ogromnym jęzorem Khumbu Glacier. A po prawej stronie lodowca Changri-La Tong – gu Ri, Lobuche, Changri i Chumbu, a w dole Changri Shar Glacier i jakieś jezioro na lodowcu. Jesteśmy na wyciągnięcie reki od Pumo Ri, a w dole nad Dried Lake widać Pumori Base Camp. Widoki są wspaniałe.
Gdy nie wieje jest ciepło, gdy wieje, mroźny wiatr robi się przeraźliwie zimno pomimo ostrego słońca. Wtedy nawet trzęsę się z zimna, będąc naprawdę ciepło ubrany – oczywiście jak na mnie. Jest naprawdę super. Bardzo się cieszę, że widziałem tak wspaniałe widoki. Dla uczczenia chwili zdobycia drugiej co do wysokości góry w moim życiu wyciągam Prince Polo, które przebyło długą drogę z Warszawy.
Nasycony widokami wręcz zbiegam z Kala Patthar. Zatrzymujemy się jeszcze na kilka fotek w wyschniętym jeziorze Gorak Sheep. Po krótkim odpoczynku w jadalni miejscowego hotelu wyruszamy w drogę powrotną. Jako nagrodę kupuję sobie za 350 rupii butelkę coca-coli. Droga powrotna z Gorak Sheep mija w mgnieniu oka. Idzie się dobrze, tym bardziej że raczej w dół.
Po drodze zatrzymuję się w osłoniętym od wiatru miejscu i wygrzewam się w słońcu, oparty o jakąś skałę, delektując się jeszcze wspaniałymi górskimi widokami. Jest przyjemnie, a na dodatek przez dłuższą chwilę w okolicy nie przechodzi zupełnie nikt, ani turysta, ani Nepalczyk z koszem na plecach, ani żadne stado jaków. Jest mi dobrze. Sam w środku Himalajów z własnymi spokojnymi myślami. Czego tu chcieć więcej od życia?
Schodzę dalej. Nad Nuptse pokazał się księżyc. Robi wrażenie. Ośnieżone Nuptse i połówka wielkiego księżyca nad skałami. Oczywiście szaleję ze zdjęciami. Jestem zachwycony.
Docieramy do znanego już nam Lobuche na 4920 mnpm. Idziemy do znanego nam Lodge. Miła Pani oferuje dwa ostatnie pokoje z dykty. Ponieważ do niej wróciliśmy i ponieważ pokoje sąsiadują z toaletą nocleg dostajemy za darmo. Pani obiecała nam też duże steki z jaka, bo podczas poprzedniego pobytu niestety ich nie było. Zjadamy kisiel i od godziny 14 znowu musimy zabijać nudę. Oglądamy więc zdjęcia, mapy, piszemy dzienniki. Leżymy, czasem dla rozrywki urozmaicamy sobie czas drzemką. I tak do 18-ej, bo na 18-ą zamawiamy jaka. Jest dobrze. Osiągnąłem wszystkie 3 wyjazdowe cele. Wszedłem na drugą co do wysokości moją górę. Mam dużo czasu na przemyślenia i podziwianie super widoków. Czego mi jeszcze trzeba do szczęścia? Jest naprawdę dobrze. Może fajnie by było spotkać dzikie zwierze, np. śnieżną panterę albo pandę czerwoną. Ale to już by było za dużo szczęścia i rozpusta. Niech te chwile trwają jeszcze, niech nic się nie zmienia. Jeszcze 3 dni w dół i wrócimy do Lukli, a później do hałaśliwego i w końcu ciepłego Katmandu. Brakuje mi trochę możliwości umycia się innego niż mokrą chusteczką. Brakuje czystego ubrania i ciepła. W końcu jesteśmy tu już prawie 8 dni w prawie tych samych ciuchach i prawie bez mycia…. Ale coś za coś. Nie widziałbym tego wszystkiego, nie przeżywałbym takich wspaniałych emocji. Nie czułbym się tak dobrze, tak wolny, tak spokojny gdybym siedział w Katmandu w hotelu. Jest mi dobrze!