Po nocnych opadach marznącego deszczu ze śniegiem prawie nie ma śladu. Ruszamy około 6.30. Droga jest bardzo łatwa. Nachylenie niewielkie. Idziemy spokojnie robiąc sporo zdjęć. Tylko przez około pół godziny musimy trochę się wysilić, bo mamy bardziej strome podejście pod jakąś przełęcz.
Widoki, jak co rano, wspaniałe. Pumo Ri, Nuptse i inne ośnieżone szczyty zapierają dech. Szybko docieramy do kolejnej noclegowni w Gorak Sheep. Jesteśmy na 5100 mnpm. Szybko znajdujemy noclegownię w Himalayan Lodge za 150 rupii od osoby. Jedzenie jest w podobnej cenie jak w Lobuche, więc tragedii nie ma. Obawialiśmy się, że tu w ogóle noclegu nie będzie można znaleźć albo, że będzie koszmarnie droga, ale umówmy się, że 2 dolary za noc od osoby to cena do zaakceptowania ;-). Zostawiamy bagaże w pokoju i ruszamy do MEBC. Przechodzimy przez spore wyschnięte jezioro Goraksheep Tsho. W resztkach wody odbija się Nuptse.
Skaczemy po kamieniach żeby nie wpaść w błoto. Ale to koniec przyjemności. Musimy podejść jeszcze jakieś 200 metrów w górę. Pniemy się więc pomiędzy kamieniami. Obok wciąż przechodzą jaki z różnych ekspedycji. Idziemy bokiem Khumbu Glacier. W końcu jednak wchodzimy na lodowiec. Drugi raz dostrzegamy w oddali kawałek Mount Everestu w chmurach. Jesteśmy już całkiem wysoko, więc nie można już tak szybko chodzić, szczególnie w górę. Kilka szybkich kroków i łapie się zadyszkę. Człapiemy więc spokojnie starając się miarowo oddychać.
Jesteśmy! Osiągnęliśmy właśnie drugi cel naszej wycieczki. Jesteśmy w Mount Everest Base Camp na Khumbu Glacier. Wokół wspaniałe Nuptse i Pumo Ri. Cieszymy się w trójkę z osiągniętego celu. Robimy sobie masę zdjęć w koszulkach od JP. Obozowiska ekspedycji znajdują się nieco dalej niż tablica z napisem MEBC. Chcemy z JP przejść się po Base Campie. Magda wraca z naszym tragarzem do Gorak Sheep.
A my idziemy do obozowiska. Zajmuje nam to ze 40 minut. Robimy sobie z JP kilka zdjęć na lodowcu, na którym rozbite są obozowiska. Jest ich strasznie dużo. Musimy wracać. Pogoda się zmienia jak zwykle. Pumo Ri tonie w chmurach, po czym schodzi z niego z hukiem lawina śnieżna. Zaczął padać zmrożony śnieg. Wracając zatrzymujemy się jeszcze na pamiątkowe zdjęcie z flagą Tanzanii pod tablicą z MEBC. JP cieszy się, że udało mu się tu ze mną dotrzeć. Dziękuje, ze mu to zaproponowałem. Dziękuje tez za to, że parę miesięcy wcześniej wspólnie ze znajomymi, z którymi byliśmy na Kilimandżaro pomogliśmy mu, gdy był chory. Dostałem od niego bransoletkę w barwach tanzańskich. Chciałem sobie taką przywieźć z Tanzanii, ale zapomniałem, więc teraz się cieszę.
Wracamy bardzo szybkim krokiem pomiędzy wystającymi kawałkami lodu. Idziemy szybko jak na tutejsze warunki. Można powiedzieć, że prawie biegniemy, a tylko podczas krótkich podejść zwalniamy i pilnujemy oddechu. W mgnieniu oka wracamy do Gorak Sheep. Zajęło nam to jakieś 1,5h. Droga do MEBC dla odmiany zajęła nam aż 2,5h. Jest 15.39. Wyjątkowo późny koniec wycieczki. Droga powrotna dała nam trochę w kość. Ale potrzebowałem trochę prawdziwego wysiłku. Jednak mam trochę kondycji i nie czuję się źle na tej wysokości.
Nasza sypialna komórka dla odmiany tutaj nie ma nawet żarówki. Ale wygląda tak samo. Wszystko z dykty. Drzwi zamykane na kłódkę. Okno nie otwieralne, bo i po co? No i dwa wąziutkie łóżka z dykty. Pomiędzy nami z 50 cm przestrzeni. To wszystko. Jutro z rana wyruszamy na Kala Patthar żeby w końcu w całej okazałości podziwiać Mount Everest. A póki co spędzamy noc w najwyżej położonym miejscu w jakim było nam to dane, czyli na 5160 mnpm.
Strasznie się cieszę z osiągniętego celu. Himalaje są piękne i dla samych widoków warto tu przyjechać. Bardziej od MEBC podobało mi się pod Dhaulagiri. Nie było tam nikogo. Tu jest straszna ilość ludzi. Pod Dhaulagiri można było naprawdę się zapomnieć i cieszyć się otaczającą przyrodą i pięknymi widokami. Pod Everestem jest inaczej.
Ale mimo wszystko takie wielogodzinne wędrówki wspaniale odprężają i dają możliwość odpoczynku od ciągłego pośpiechu i wszystkich innych niepotrzebnych codziennych problemów. Wspaniały relaks, wspaniałe chwile z górami, zimnem, wysokością i własnymi uspokojonymi myślami. Takie wędrówki i wyjazdy powinny być obowiązkowe, bo dają niesamowite poczucie spokoju i pozwalają inaczej spojrzeć na świat, życie i problemy. Dają inną perspektywę. Dają czas na wszystko, na spokojne myśli i marzenia. Wszystko to co jest problemem w domu tu staje się małe i nieważne. Wędrówki na takiej wysokości pozwalają poznać swoje możliwości, pozwalają pokonać niemoc. Mam szczęście, że mogę tego wszystkiego doznać.