Ranek powitał nas lekkim mrozem. Ale za to mamy piękne widoki. W końcu widzimy gdzie jesteśmy i w jakim otoczeniu jest koryto naszego strumienia. Wyruszamy sprawnie koło 7. Mamy kawałek do podejścia. Jest rześko, ale słońce powoli wkracza do doliny. Idziemy przez jakąś godzinę w górę rzeki jej korytem. Widoki w porannym słońcu robią się przepiękne.
W tyle zostawiamy Ama Dablam. Przed nami pojawiają się nowe góry, w tym część nienazwana. Powoli przyzwyczajamy się do nowych widoków. Leciutko się wznosimy. Kawałek za wioską z kamiennymi domkami Phulung Karpo skręcamy w prawo i intensywniej podchodzimy pod górę żeby za chwilę skręcić w lewo, przekroczyć mostek nad jakimś strumieniem wypływającym już chyba z lodowca Khumbu.
Docieramy do Duglhi na 4620 mnpm. Minęły ponad 2 godziny. Jesteśmy w połowie drogi. Widoki porywające. Z każdej strony piękne, ośnieżone szczyty. Pojawiło się ponownie Nuptse. Ama Dablam zostawiamy w tyle i za chwilę powinno się schować za kolejnymi wzgórzami. Jest ładnie i przy bezchmurnym niebie jest cieplutko. Jest nawet na tyle ciepło, że znowu idę w samym t-shircie. Moja głowa już się chyba nieźle opaliła, a pierwsza w życiu 3-tygodniowa broda i wąsy nie drapią. Jakoś nie mogę się do nich przyzwyczaić, ale golenie nie ma tu sensu.
Przed nami ostre podejście na Thokla Pass. To 200 metrów do góry. Czuję po oddechu, że jesteśmy wyżej. Nie jest już taki głęboki. Stawiam kroki wolno, jeden po drugim. Oprócz konieczności zwolnienia tempa nie mam żadnych kłopotów z wysokością. Wkraczamy na przełęcz. Jesteśmy już na ponad 4800 mnpm. Na przełęczy mijamy wiele czortenów ku czci osób, które zginęły pod Mount Everestem. A w oddali po prawej stronie zapierające dech w piersiach Nuptse, po lewej Ami Peak, a z tyłu Cholatse. Dalsza trasa to spacer. Godzinka lekkiego wznoszenia się pod górkę dobrą ścieżką z lewej strony lodowca Khumbu. Jest bardzo przyjemnie, ciepło. Po drodze odwiedzamy bazę międzynarodowej wyprawy aklimatyzacyjnej na Lobuche. Dowiadujemy się kilku ciekawych rzeczy, oglądamy ich wyposażenie, namioty. W oddali widzimy na śniegu 2 osoby zmierzające do wierzchołka Lobuche.
W międzyczasie pojawia się Pumo Ri (7138 mnpm). To chyba najładniejsza góra jaką widziałem. Taki usypany kopczyk. Strasznie mi się podoba. Docieram do Lobuche. Mamy już prawie 5000 mnpm wysokości, a dokładnie 4940 mnpm. Widoki piękne. Mógłbym ten dzień nazwać dniem z najpiękniejszymi widokami, ale zachowuję ten tytuł na dzień wejścia na Kala Patthar. Czekając na resztę teamu wykorzystuję czas na znalezienie noclegu. W 2 lodgach nie ma miejsc. Jeden hotel jest koszmarnie drogi (20 dolarów za pokój). Znajduję odpowiedni Above The Cloud Lodge. Za pokój płacimy 200 rupii. Jedzenie jest bardzo drogie. Dwa gotowane jajka kosztują 5 dolarów, pizza 6 dolarów, a stek z jaka podrożał wraz z wysokością, w ciągu 700 metrów, z 450 rupii do 550 rupii (8 dolarów). Chwilę później pojawia się JP z Magdą.
Jest chwilę po 13-ej. Znowu musimy czymś zająć czas. Magda coś zjada. Ja wypijam 2 herbaty. Siedzimy w jadalni i nie ma totalnie co robić. Zaczynają się schodzić do jadalni kolejni goście. Poznajemy grupkę Finów, którzy idą na moje ulubione Pumo Ri. Poznajemy też grupę Szwajcarów w wieku powyżej 60 lat. Jeden z nich w latach 70-tych przejechał Afrykę samochodem i wszedł na Kilimandżaro. Bardzo dużo podróżuje. Jego żona organizuje wyjazdy ze Szwajcarii do Nepalu. On zajmuje się handlem szlachetnymi kamieniami. Spotykamy też Niemca – Denisa, który idzie sam przez dolinę. O rany, jak ja dużo rozmawiam po angielsku. Jeszcze nigdy się tak nie podszlifowałem w angielskim. Bardzo mi z tym dobrze. Rozmawiam po angielsku z JP, z Dżondrą, z wieloma napotkanymi osobami. Mam wrażenie jakbym po angielsku mówił i myślał cały czas.
Poznany Niemiec zaraża nas pomysłem, aby zmienić nasze plany na 2 najbliższe dni i zamiast pierwszego dnia wchodzić na Kala Patthar, a drugiego iść do MEBC zamienić kolejność. Pomysł jest świetny, bo jutro poszlibyśmy sobie spokojnie przez Gorak Sheep do MEBC. Dojdziemy tam koło południa, a ponieważ podobno nie ma stamtąd zbyt pięknych widoków i nie widać Mount Everestu wiele nie stracimy. Ale za to dzień później szykuje się rewelacyjna rzecz. Wstaniemy o 4 rano i wejdziemy na Kala Patthar. Będziemy tam około 6 rano. To będzie wspaniała rzecz. Wschód słońca na 5550 mnpm z widokiem na Mount Everest. Rewelacja. Nie mogę się doczekać. Strasznie się cieszę. To będzie coś. Lubię taki pomysły. Dobrze, że poznaliśmy Denisa. Teraz mamy polsko-tanzańsko-niemiecko-nepalski team, bo Denis przyłącza się do nas. Znowu dużo czasu spędzam na rozmowach po angielsku z nowo poznanymi osobami. W naszym Lodge jako odświeżacz do powietrza używane są kadzidełka.
Wpadliśmy jeszcze na jeden pomysł na zmianę planów. Napaliliśmy się na kilkudniowy wypad do Tybetu. Przed wyjazdem do Nepalu nawet o tym nie pomyślałem. A teraz nie mogę o tym przestać myśleć. To byłoby coś. Musimy tam pojechać zamiast do Chitwan. Koniecznie. Na kolację niestety nie udało się zjeść tym razem jaka. Nie doszli jeszcze tragarze z mięsem z Namche. Okazało się przy okazji, że mięso do jedzenia pochodzi ze specjalnej hodowlanej odmiany jaka. Zamiast mojego przysmaku zjadam Hash Brown, co okazało się plackiem ziemniaczanym. W międzyczasie się ściemniło i zachmurzyło. W nocy ma być około -5 stopni i prawdopodobnie poprószy drobny śnieg. O 18 wędrujemy do naszych komórek sypialnych z dykty i powoli razem ze wszystkimi zasypiamy jak dzieci. To był dobry dzień z nowymi pomysłami i pięknymi widokami.