Podróż Nepal 2010: Dhaulagiri, Mount Everest, Chitwan - PHERICHE W KORYCIE



2010-04-18

Dzień rozpoczynamy bardzo wcześnie. Wstajemy o 6. Postanowiliśmy wychodzić wcześniej, bo rano jest zawsze piękna słoneczna pogoda. Po godzinie 11 od strony Lukli zawsze nadciągają chmury i powoli zakrywają cały świat. Rozliczamy się z właścicielem. Dostaliśmy trochę zniżki. Płacę około 2000 rupii za zeszłonocne atrakcje i szaleństwa. Dostajemy gratisową wodę i napój cytrynowy. Wyruszamy o 7.30. Jest piękna słoneczna pogoda. Za nami widać przełęcz z Tengboche i w oddali widać jakieś pięciotysięczniki. Po prawej stronie wznosi się Ama Dablam, które obserwuje nas przez całą drogę. Przed nami Nuptse. Idzie się bardzo dobrze. Trochę w dół, trochę do góry. Początkowo po lesie.

Przekraczamy rzekę na lewą stronę ładnym wiszącym mostkiem i lekko idziemy do góry. Po prawej stronie otworzył się widok na Kangtengę (6783 mnpm) i Malanphulan (5573 mnpm).

Lekko pnąc się w górę po zboczu, przechodzimy obok kilku stup i szybko dochodzimy do Pangboche.

Jesteśmy z 200 metrów wyżej. Nasz porter, który coraz bardziej się z nami zaprzyjaźnia, zaprasza nas do restauracji prowadzonej przez jego siostrę. Pijemy herbatkę. Siostra piecze nam tybetański chleb. Płacimy zaledwie 140 rupii, bo po znajomości w lokalnej knajpie. Płacimy tyle za w tybetańskie chleby i czarną kawę. W knajpie zapłacilibyśmy za to 550 rupii. Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej. Proponują nam jeszcze spróbowanie miejscowego alkoholu – wódki rakshi.

Ale jesteśmy w trasie, więc postanawiamy zatrzymać się tu na noc w drodze powrotnej na degustację. Mijamy kolejne stada niosących toboły jaków. A z prawej strony wciąż nasze kroki śledzi wielki Ama Dablam. Znowu pniemy się lekko pod górę. Docieramy do Shomare. Przekraczamy w ten sposób wysokość 4000 mnpm. Nie mamy żadnych problemów z wysokością. Nawet oddech, jak na ta wysokość, jakby dalej spokojny i pełny.

Wędrujemy dalej zboczem w górę pod czujnym okiem Ama Dablam. Spotykamy brata naszego Dżondry, który za dwa dni rusza z wenezuelską ekspedycją na Pumo Ri. Nasz tanzańczyk nie omieszkał wymienić się z bratem wizytówkami. Tradycyjnie po 11ej nadciągają chmury. Robi się chłodniej. Wiatr jest zimny, ale w osłoniętych od wiatru miejscach słońce grzeje bardzo mocno. Jeszcze nie czas na marsz w polarze, choć wysokość powyżej 4100 mnpm zaczyna to sugerować. Poprzedniej nocy mieliśmy już mróz. Ale na słońcu jest naprawdę cieplutko. Droga zaczęła nam się coraz bardziej wznosić. A my zbliżamy się do Nuptse.

Podchodzimy po niewielką przełęcz na ponad 4300 mnpm z przepięknym widokiem na Nuptse i Mahra Peak oraz dwie łączące się doliny. Jedna z dolin prowadzi do Chhukhung i dalej do bazy pod Island Peak. Druga jest nasza. Drogi rozgałęziły się i zrobiło się luźniej. I dobrze. Schodzimy w dół do rzeki i jej korytem docieramy do Pheriche.

Koniec wędrówki. Jest 12.30. Zrobiło się pochmurno i chłodno. Szukamy noclegu. Testujemy 4 miejsca. Polecany Himalayan Hotel okazał się najdroższy, bo kosztował 150 rupii od osoby, 400 za prysznic, ale to akurat najmniej nas obchodzi bo i tak się nie kąpiemy. W jadalni też drogo. Poszliśmy z ciekawości spytać w inne miejsca. Ale wróciliśmy bo 3 w kolejności miejsce nie było zbyt przyjemne, choć było dużo tańsze. Wróciliśmy, a nadąsany i sfochowany właściciel obrażonym tonem mówi, że wszystkie pokoje są zajęte. Choć dobrze wiemy, że tak nie jest. Obraził się, że chcieliśmy sprawdzić inne Lodge. Dziwny ten kraj. Ale hotelików tu pod dostatkiem. Jak nie chce naszych pieniędzy to przecież nie będziemy go prosić. Lądujemy tuż obok, w sporo tańszym hoteliku Panorama Lodge. Mamy pokoiki po 50 rupii od osoby i całkiem tanią jadalnię. Dostajemy duży 2 osobowy pokój z Magdą. Proponują nam dostawić 3 łóżko, bo jest tam wystarczająco miejsca dla 3 osób. Magda nie chce spać z JP w jednym pokoju, bo mówi że nie ma w zwyczaju w jednym pokoju sypiać z obcymi. No cóż. Każdy ma jakieś dziwactwa. Aby sytuacja nam się nie zaogniła powstrzymuję się od komentarzy. Więc JP śpi w pokoju obok.

Jest po 13ej. Jakoś musimy dotrwać do wieczora. JP pożycza laptopa za 20 rupii za minutę łączności z Internetem i melduje się swojej Fince. My pijemy herbatkę. Magda coś je. Czekam, aby przed wieczorem chmury się rozeszły i żeby porobić trochę zdjęć. Może w końcu jakiś zachód słońca. Ale póki co nudy na pudy. Podobnie jest codziennie. Ale dobrze jest wyjść z samego rana ze względu na piękna pogodę i widoki, nawet kosztem tego, że później przez pół dnia człowiek umiera z nudów. Coraz bardziej mi się ten trekking podoba. Mniej ludzi, coraz ładniejsze widoki. Nie można już złapać zasięgu. Wczoraj doszedł sms o wybuchu wulkanu na Islandii. Wytrzymaliśmy 12 dni bez telefonu pod Dhaulagiri. Teraz to też nie jest priorytet – nawet lepiej, że jesteśmy odcięci od świata.

Pheriche leży na 4280 mnpm w korycie Lobuche Khola, bardzo szerokiego strumienia. Jakoś przemęczyliśmy się do wieczora. W tym czasie można leżeć, albo siedzieć, później dla rozrywki poleżeć i znowu posiedzieć, a jak się znudzi to można przysnąć. I tak mija człowiekowi w spokoju pół dnia na przemyśleniach i odpoczynku po środku gór. Poleżeliśmy, podrzemaliśmy i doczekaliśmy do pysznej kolacji. Po raz drugi decyduję się na jaka. JP też. Jest przepyszny z dodatkiem frytek z miejscowych słodkawych ziemniaków i z serem. Przepyszny. Kosztował 450 rupii. A za oknem pada deszcz. Więc po kolacji dla odmiany idziemy poleżeć i spać.

  • Img 1041
  • Img 0787
  • Img 0808
  • Img 0858
  • Img 0964
  • Img 0999