Podróż Nepal 2010: Dhaulagiri, Mount Everest, Chitwan - Katmandu



2010-04-14

Dzień zaczynamy od spotkania z Beni. Rozmawiamy o szczegółach trekkingu do MEBC i naszych planach co do Island Peak. Kosztowałoby nas to dodatkowe 550 dolarów za osobę. Poddajemy się. Jedziemy tylko do bazy. Wyruszamy jutro o 6.30 samolotem do Lukli. Wracamy 25 kwietnia. Kosztuje nas to 393 dolary od osoby za przelot, permity i tragarza. Dostajemy listę polecanych po drodze hoteli i wstępny plan, którego powinniśmy się trzymać.

Po ustaleniach idziemy zwiedzać Katmandu. Znów jest upał. Może nawet większy niż wczoraj. Wieczorna burza nic nie zmieniła. Idziemy na Durban Square. Płacimy po 300 rupii za wejście na plac. Snujemy się znużeni. Nie zachwyca nas. Większe wrażenie robi na nas jednak wszechobecny hałas i brud. Szczerze mówiąc plac mógłby robić wrażenie budowlami, które się tam znajdują, ale są niemiłosiernie zapuszczone. Idziemy odpocząć do wynalezionej przeze mnie miejscowej zakamuflowanej knajpy. Trochę ciężko się połapać jak do niej się dostać, ale w końcu dajemy radę. Wchodzimy ciemnymi korytarzami po ledwo trzymających się schodach. I lądujemy na pięterku na tarasie. Objadamy się miejscowym jedzeniem, czyli makaronem (chowmein) z warzywami i różnymi mięsami. Jest bardzo dobre, a że jesteśmy poza Thamelem, więc jest też lokalna cena. Wypijamy 12 butelek coli, za które płacimy zaledwie 300 rupii (niecałe 5 dolarów).

Przeprowadzamy też pierwsze negocjacje w sklepiku z materiałami na jakimś strychu. Kupuję na spróbowanie trochę miejscowych słodyczy na jakimś stoisku i bierzemy taksówkę do Monkey Palace. Płacimy 250 rupii i jesteśmy na miejscu. Monkey Palace jest na wzgórzu.

Prowadzą do niego strome schody. Wjazd kosztuje nas 200 rupii i wśród tłumu miejscowych oglądamy świątynie, no i stada małp, od których właśnie wzięła się nazwa tego miejsca. Z góry mamy świetny widok na całe Katmandu.

Wracamy taksą na Thamel po kolejne zakupy i kolejne jedzenie w jakiejś knajpie. Pod świątynia kupiłem modlitewne flagi i jakieś kolorowe naszyjniki za 20 rupii, które tu bardzo dużo osób nosi. W knajpie piję podejrzany napój alkoholowy, który jak dla mnie był spirytusem z olejem. Żegnamy się z Olgą i Pawłem, którzy już dalej z nami nie będą podróżowali i lądujemy w hotelu. Przepakowujemy się. W międzyczasie przez godzinę staram się bezskutecznie dostać do poczty e-mail. Załatwiłem też smsowo ubezpieczenie dla JP.

  • Img 0244
  • Img 0137
  • Img 0185
  • Img 0203