Podróż Tunezja cz.3, czyli Wielkanoc na Saharze - Wielbłądami po pustyni



Zmierzamy wciąż na południowy-zachód. Po drodze widzimy dzikie wielbłądy pasące się wśród ubogiej roślinności na obrzeżu słonego jeziora. Wielbłąd to cenny majątek każdego mieszkańca tych ziem, ale te dzikie są pod ścisłą ochroną i za ich łapanie i niewolenie grożą wysokie kary więzienia. Kilka takich miejsc odoosobnienia widzieliśmy po drodze, niektóre przypominały ubogie resorty, choć były położone niedaleko kopalni, w których więźniowie odpracowywali swoje grzechy.

Monotonny krajobraz urozmaicają co jakiś czas przydrożne stoiska przemytników z w kanistrami taniej benzyny z Libii. Władze wiedzą o tym procederze, ale cóż mogą zaoferować tym biednym ludziom? Tu na południu każdy sobie radzi jak może. Trochę strasznie wyglądają też zarżnięte owce z wyprutymi flakami wiszące na rzeźnickich hakach tuż przy samym asfalcie. Nie wiem czy to po to, by wyeksponować przejezdnym, którzy mogą być zaintersowani zakupem, czy żeby mięso skruszało na słońcu, czy jeszcze z innych powodów. Widok dość makabryczny, w każdym bądź razie.

Docieramy do Douz. Przed nami wieczorna wyprawa po pustyni na wielbłądach. Dostajemy odpowiednie ubrania, przypominające opończę i chusty na głowę. Po krótkim instruktarzu obsługi tego zwierzęcia wsiadamy na grzbiety dromaderów i w drogę. Musimy nauczyć się odpowiednio cmokać, by wielbłądy reagowały w odpowiedni sposób co nie jest takie proste. Mnie udaje sie wydobyć odpowiedni dźwięk, dopiero po jakiejś godzinie niezbyt kontrolowanej jazdy.

Wkradamy się wraz ze zmierzchem w głąb pustyni. Pojawiąją się coraz większe wydmy. Z horyzontu znikają jakiekolwiek punkty odniesienia. Jesteśmy tylko my, wielbłądy i góry piachu. Nawet słońce powoli zachodzi za sklepienie nieba. Szybko zbliża się do nas tuareg na pięknym białym arabie, oferując przejażdżkę galopem na jego koniu, ale nie ma odważnych.

Zaczynamy zawracać. Gdy docieramy do małej oazy, którą tworzy cztery palmy, zza jednej z nich szybko pojawia się sprzedawca coca-coli. Mrucząc coś pod nosem, szybko wręcza mi w dłoń otwartą buteleczkę ciemnego, gazowanego, nawet chłodnego napoju. Nie odmawiam, bo jazda była dość męcząca. Po chwili żąda zapłaty 5 dinarów, czyli dwa razy drożej niż normalnie. Kwota do akceptacji jak na otaczające nas warunki, ale dla żartu okazuję zdziwienie ceną. On jednak ucina szybko: Sahara, Sahara.

Niestety okazało się, że portfel zostawiłem w autokarze. Informuje mojego pustynnego sprzedawcę o tym smutnym fakcie, co go bardzo nie przeraża. Zmierza za nami pieszo całą drogę powrotną. Po otrzymaniu żądanej zapłaty dziękuje i zmierza na powrót wgłąb pustyni, zmierzając chyba z powrotem na swoje miejsce handlu. Jeszcze trochę turystycznych grup na wielbładach kręci się tam, więc pewnie uda się jeszcze komuś zręcznie wręczyć buteleczkę za 5 dinarów.

Po całym dniu wrażeń udajemy się do naszego hotelu "Tuareg" w Douz. Widząc basen dezydujemy się szybko na kąpiel, choć woda okazuje się dość zimna, ale nasze nagrzane, spocone ciała potrzebują takiej odmiany.

Padamy do łóżek, bo jutro pobudka o 4-tej rano. W planach wschód słońca nad słonym jeziorem Chott El Jerid, a potem safarii jeepami po Saharze i inne atrakcje.

  • Douz 059
  • Douz 013
  • Douz 034
  • Douz 040
  • Douz 042
  • Douz 047
  • Douz 043