Wstaliśmy o ósmej trzydzieści. Szybkie mycie. Chłopaki pognali do sklepu po resztę produktów do jedzenia. Znów jestem kucharzem. Czekam na jaja, bo miała być jajecznica. Przygotowuję parówki, cebulę, wstawiamy czajnik na herbatę. Wrócili na pokład z zakupami. Patelnia już się grzeje, zaraz wleję jaja. Jest świeży szczypiorek. Jajecznica pyszna.
Zbieramy swoje rzeczy żeby zdążyć na prom do wodospadów Krka. To nasz dzisiejszy cel przedpołudniowy. Jako jedni z ostatnich wchodzimy na pokład promu. Pół godziny podróży w górę rzeki, wysiadamy, kupujemy bilety wstępu po osiemdziesiąt kun. Załoga idzie wzdłuż szlaku, ja postanawiam zostać na dłużej na dole przy pierwszym dużym wodospadzie. Nie chcę ich opóźniać, bo mamy mało czasu. Trzeba wrócić przed czternastą, żeby nie zapłacić za kolejną noc w porcie. Miejsce jest piękne. Przepiękne. Tylko… moja szerokokątna Tokina 12-24 przestaje współpracować z aparatem. Wciąż aparat pokazuje Error 01. Zezłościło mnie to, bo już zająłem dobrą pozycję do zdjęć. Specjalnie przeszedłem brodząc po wodzie w inne miejsce, żeby zrobić zdjęcia z innego kąta niż wszyscy z mostu-kładki. Zakładam inny obiektyw, skupiam się na szczegółach, a nie całości. Potem ruszam w górę szlaku wzdłuż wodospadów za resztą naszej paczki. Zatrzymuję się w kolejnych punktach. Umówiliśmy się na spotkanie po drodze. Mam chwilę, żeby założyć filtry, zrobić zdjęcia na różnych czasach.
Po dwunastej zarządzamy odwrót. To był krótki pobyt w tym pięknym miejscu. Mam nadzieję, że kiedyś tu wrócę na dłużej.
Powrót promem do portu. Robimy check-out w kapitanacie. Skasowali nas na sześćdziesiąt jeden euro. Przy jachcie ostatnie przygotowania. Uzupełniamy wodę, wszystko elektryczne naładowane. Odbijamy. Cumy rzucone, dziobowa pierwsza. Wychodzimy z portu. Manewry znów na szóstkę. Idziemy tym razem w dół rzeki. Mam okazję stanąć za sterem. Pilnuję echosondy. Głębokość to bardzo ważny parametr żeglugi. Poza tym trzeba zwracać uwagę na pozostałych uczestników żeglugi, udzielać pierwszeństwa. Wychodzimy na otwarte morze. Stawiamy genuę, potem grota. I znów ta zabójcza jazda. Wieje pięknie, około osiemnastu, dwudziestu węzłów. Śmigamy ponad siedem węzłów. Kurs na Primošten, ale zanim to, w planie są zabawy z naszym pontonikiem. Mirek po dopompowaniu powietrza, opuszcza go na wodę, a następnie wsiada. Holujemy go za rufą. Dosiada się do niego Rafał. Kupa zabawy. Ja schodzę do mesy, bo jakoś zachciało mi się pospać.
Budzę się jak rzucamy kotwicę na miejskim kotwicowisku w Primošten. Pakujemy rzeczy w wodoszczelne worki i na trzy razy płyniemy do brzegu. Idziemy na kolację na pizzę. Małe zwiedzanie miasteczka. Chwilę spędzamy na ławeczce obserwując ośmiornicę przy brzegu. Zmienia kolor, chowa się na dnie. Pierwszy raz oglądamy takie dziwactwo na żywo.
Wracamy na jacht, ale po drodze jest przecudny zachód słońca. Wygląda na to, że wulkan na Islandii zrobił swoje. Nie są potrzebne żadne filtry. Intensywne czerwienie i pomarańcze. I jeszcze łódeczka w tle. Trzaskam dużo zdjęć. już na ekraniku aparatu wyglądają wspaniale. Mam nadzieję, że takie będą w rzeczywistości. Czekam na brzegu na pontonik, wracam na pokład jako ostatni.