Podróż México... do trzech razy sztuka* - Stopem po meksykańskiej wsi



2008-11-03

Poniedziałkowy poranek był cudowny! Deszcz, który wczoraj wieczorem trochę nas niepokoił, pozostawił po sobie tylko mgliste wspomnienie, a niebo było cudownie niebieskie. Poza tym, zemsta Montezumy też już odeszła w zapomnienie.

Pierwszym punktem planu dnia był wodospad Salto de Eyipantla. Mi Amor uparła się, że chce przetestować lokalne autobusy, zamiast jechać taksówką, więc ruszyliśmy na poszukiwania "dworca".

Namierzyliśmy miejsce, które według hotelowego recepcjonisty miało być dworcem, ale nic nie wskazywało, że tak jest w rzeczywistości. Pokręciliśmy się wiec trochę po sąsiednim targu, czekając na ewentualny autobus. I rzeczywiście, po kilku minutach, na skrzyżowanie zajechał starszy od węgla rupieć, na który z niespotykaną silą natarli miejscowi. Nam pozostały tylko miejsca stojące i smak "przygody".

Na miejscu (14 kilometrów) byliśmy po około 40. minutach. To głównie zasługa niezliczonej ilości topes, które ograniczają prędkość przejazdu do mniej więcej 15 km/h. Ale nic to... Człowiek szybko przyzwyczaja się do meksykańskiego, płynącego zdecydowanie wolnej, czasu.

Gdy tylko wysiedliśmy z autobusu, oblepili nas "przewodnicy", którzy za kilka pesos oferowali "tur" po Salto. Wolałem zapłacić, żeby się odczepili...

Zanim dojdzie się nad wodospad, przechodzi się przez wioskę o tej samej nazwie. Wrażenie - masakryczne. Chociaż może nie do końca. Zastanawia kontrast między sąsiednimi chatkami i gospodarstwami. Jedne są nowe, zadbane, kolorowe, itp. Inne to rudery z dykty i blachy, ze świniami pasącymi się na podwórkach. Taki... hmmm... Meksyk.

Wodospad Cascada Salto de Eyipantla, to jedyna atrakcja we wsi, więc najwyraźniej społeczność stara się, by przyjezdni byli zadowoleni. Zarówno na górę, jak i na dół wodospadu prowadzą betonowe, zabezpieczone ścieżki. Za wstęp płaci się sześć pesos. Przy czym trzeba uważać, bo kasy są dwie: jedna u góry i jedna na dole. Przy obu chcą kasować, dopiero małe wyjaśnienia pomagają.

Za to wodospad... Po prostu bomba! Nie wiem czy to dużo czy mało, ale według danych z miejscowego informatora, ma 50 metrów szerokości i 40 wysokości. Jako że, trochę przedłożona w tym roku, pora deszczowa ciągle trwa wody w rzece nie brakuje. Na górnym tarasie widokowym słychać tylko jeden wielki huk, a na dole, na odległość kilkudziesięciu metrów unosi się delikatna i chłodna mgiełka. Hmm... Trochę trudno opisać takie zjawisko, bo działa bardziej na zmysły. Warto zobaczyć! Ewentualnie, można obejrzeć jedną z bardziej widowiskowych scen z filmu "Apocalypto".

Z Salto chcieliśmy jechać do Catemaco. To niewielkie miasteczko leżące nad jeziorem o tej samej nazwie. Słynne miedzy innymi z czarowników praktykujących czarną i białą magię. My chcieliśmy zobaczyć jezioro i małpy na jednej z wysp, czarowników pozostawiając w spokoju.

Na przystanek doszliśmy akurat w chwili, kiedy odjeżdżał autobus do Catemaco. Nie za bardzo chciało nam się czekać na kolejny, więc, niewiele myśląc, poszliśmy "za autobusem".

Tuż za zaniedbaną wioską zaczęły się sielskie krajobrazy z garbatymi krowami, vaqueros na koniach i chłopami wracającymi pustą drogą z pól. Po kilku kilometrach doszliśmy do skrzyżowania. Dla pewności spytaliśmy przypadkowego kolesia, w którą stronę do Catemaco, a ten... Pokręcił głową i pokazał nam drogę... powrotną. Najprawdopodobniej autobus zawracał gdzieś we wsi, a my uznaliśmy, że idziemy jego śladem!

Facet ze skrzyżowania wytłumaczył nam jak dostać się do Catemaco, po czy złapał nam stopa do Salto i jeszcze pomachał z uśmiechem na pożegnanie.

Zawsze marzyłem, żeby przejechać się na pace takiego wielkiego pick-up'a i w końcu, na zapadłej meksykańskiej wsi mi się to udało! Za współtowarzyszy mieliśmy chłopów z maczetami, którzy miedzy sobą obrabiali nam tyłki i naśmiewali się z głupich gringos. Nic to... przygoda jest!

W kilka minut byliśmy z powrotem w Salto. Kierowca prawie się obraził, kiedy chciałem zapłacić za podwiezienie, ale na uśmiech podziękowania za przygodę odpowiedział równie szczerym, choć trochę niepełnym...

Dalej, już bez problemu dojechaliśmy autobusem... Ale o tym później bo za chwilę mamy autobus do Villahermosa, gdzie czeka na nas Veronica - jedna z moich meksykańskich siostrzyczek!


[info:
Lokalny autobus z San Andrés Tuxtla do Salto de Eyipantla (oznakowany "Salto") odjeżdża z przystanku przy targowisku. Czas podróży trudno oszacować, bo zależy od pory dnia i ilości pasażerów - zatrzymuje się czasem co sto metrów! Bilet kosztuje 6 pesos.
Wodospad Cascada Salto de Eyipantla zarządzany jest przez lokalną społeczność, dbającą o infrastrukturę wokół niego - schody, poręcze, tarasy, mosty. 6 pesos za wstęp na dolny i górny taras trafia do wspólnotowej kasy.]

  • Wodospad Salto de Eyipantla
  • Wodospad Salto de Eyipantla
  • Wodospad Salto de Eyipantla
  • Wodospad Salto de Eyipantla
  • Wodospad Salto de Eyipantla
  • Wodospad Salto de Eyipantla
  • Wodospad Salto de Eyipantla
  • Wodospad Salto de Eyipantla
  • Wodospad Salto de Eyipantla
  • Wodospad Salto de Eyipantla
  • Wodospad Salto de Eyipantla
  • Salto de Eyipantla... praczki nad rzeką
  • Salto de Eyipantla... praczki nad rzeką
  • Salto de Eyipantla... obrażona jaszczurka
  • Salto de Eyipantla... "przystanek autobusowy"
  • Salto de Eyipantla... dom (?)
  • Salto de Eyipantla... uwaga na uczniów!
  • Salto de Eyipantla... droga
  • Salto de Eyipantla... samotny vaquero
  • Salto de Eyipantla... w drodze dodomu
  • Salto de Eyipantla... wiejskie klimaty