Przypomniał mi się Marquez, który tak pisał o pogodzie w Bogocie: "(...) bezsenny drobny deszcz padał bez przerwy od początków szesnastego wieku". W Jalapie pada co prawda od wczoraj... a właściwie dla nas pada od wczoraj... ale drobny deszczyk jest tak nostalgiczny, że mam wrażenie jakbym spędził tu ostatnich dwanaście lat nie oglądając słońca.
Do tego po wczorajszym wieczornym obżarstwie (znaleźliśmy knajpkę z rewelacyjnymi tortas!) podlanym kilkoma browarkami, dziś od rana szwankują mi wnętrzności. Obyło się prawda bez wspomagania farmakologicznego, ale jelita mam lekko niespokojne...
Deszcz trochę krzyżuje nam plany, bo nie ma sensu łazić i moknąc. A naprawdę warto pospacerować po tutejszych uliczkach, bo są bajecznie kolorowe! Zresztą... najwyraźniej Jalapeños (tubylcy) przywykli do deszczu, czy raczej starają się jakoś z nim żyć. Większość starych, kolonialnych kamienic ma tu mocno wystające okapy albo podcienie, a nowsze budynki zaopatrzono w pokaźne balkony. Poza tym, co też chyba wynika z pogody zmuszającej do częstego ukrywania się pod dachem, mnóstwo tu knajpek, kafejek, restauracji, taquerii, itp.
Niedaleko naszego hostelu jest uliczka, a właściwie zaułek, w którym są tylko knajpki. I to knajpki o wyraźnie studenckim klimacie, a więc z niezłą muzyką, ciekawą klientelą, niskimi cenami i zawsze pełne. Wczoraj zaszliśmy tam dopiero po 23., ale mimo ulewy (w nocy niebo znudziło się mżawką) w większości z nich było sporo ludzi. Z racji Święta Zmarłych odbywały się też rożne "straszne" imprezki, więc cześć towarzystwa paradowała w czarnych pelerynach, z wystającymi wampirzymi zębami i z rogami na głowach.
Niestety, jako że nasze badania terenowe podlaliśmy trochę browarkami, dziś, jak już wspomniałem, lekko cierpię.
Niosąc ból w duszy, jak mawiają Meksykanie, wstałem jednak rano i po niezłym śniadaniu (kolejna dobra knajpka, dwadzieścia kroków od hostelu!) ruszyliśmy w miasto. Mi Amor bardzo chciała zobaczyć co w Meksyku kryje się pod terminem "sztuki współczesnej", a miejscowa, duża galeria wystawiająca młodych twórców jest uznawana za jedną z lepszych w kraju. Trafiliśmy na wystawę jakiegoś japońskiego twórcy plakatu elektronicznego, więc obyło się raczej bez "ochów" i "achów", ale zebraliśmy trochę namiarów na wieczorne imprezy, na które zaraz się wybieramy.
Większe zainteresowanie Mojej Zdecydowanie Lepszej Połowy wzbudziły galerie ze sztuką ludową i sztuką inspirowaną tradycją. Na szczęście (!!!) nie mogliśmy znaleźć bankomatu i pół dnia chodziliśmy z setką pesos w kieszeni. Wystarczyło jedynie na zaduszkowy (?) karawan... Zaprzężony w osiołka woź prowadzony przez kościotrupa w kapeluszu wiezie trumienkę...
Gdy w końcu udało nam się wybrać kasę, a niebo uparcie płakało, pojechaliśmy do (znów słynnego) miejscowego Muzeum Antropologicznego. Sława tego miejsca jest zdecydowanie zasłużona. Co prawda muzeum nie powala rozmachem jak stołeczne, do którego często jest porównywane, ale i tak nie sposób obejść go w mniej niż trzy godziny.
Ekspozycja skupia się głownie wokół kultur zamieszkujących niegdyś tereny stanu Veracruz. Największą część eksponatów stanowią wykopaliska olmeckie. Matka Wszystkich Kultur Mezoamerykańskich, jak często nazywa się kulturę olmecką pozostawiła po sobie niewiele pamiątek, ale te, które dotrwały do naszych czasów są imponujące. Przede wszystkim ogromne, dochodzące nawet do dwóch i pół metra wysokości głowy wykute w kamieniu. Ciekawe, że mają one... murzyńskie, czy jak wolą nazywać to naukowcy, negroidalne rysy. Poza tym większość ma srogie i groźne miny, a tylko jedna jedyna się uśmiecha.
Uśmiechniętym twarzom poświecono zresztą osobną wystawę. W późniejszych kulturach, w przeciwieństwie do olmeckiej, uśmiech najwyraźniej nie był niczym zdrożnym i bardzo wiele rzeźb ma śmieszne, by nie powiedzieć głupie miny.
Swoją drogą, czasami zadziwiające jest jak starożytni artyści potrafili oddać emocje w glinie i kamieniu. Nie tylko uśmiech i grozę, ale i smutek, radość, powagę, a nawet (choć to inna kategoria) starość. Zachwyca też niezwykła dokładność i drobiazgowość niektórych dzieł. Wojownicy, kapłani czy... piłkarze, mają na sobie niezwykłe kostiumy, pióropusze, trzymają w dłoniach broń, lub inne sprzęty i wszystko to można dokładnie zobaczyć. A dodam, że większość figurek ma najwyżej kilkanaście centymetrów wysokości!
Hmmm... uciekł mi wątek, bo właśnie zagadał mnie podchmielony Manuel ze strasznym zezem;-) Marzy mu się podroż po Wschodniej Europie. Był już, w ramach jakiejś wymiany szachowej, w Hiszpanii, Portugalii i Włoszech, ale najbardziej chciałby pojechać do... Estonii. Ciekawe...
O muzeum i kulturach prekolumbijskich postaram się napisać więcej już po powrocie. Specjalnie kupiłem przewodnik... dla dzieci:-) Teraz lecimy do Parque Paseo de los Lagos na imprezy z okazji Día de los Muertos. Cóż... Każda okazja jest dobra, żeby się zabawić, a że śmierć jest nieodłączną częścią życia, najlepiej zawczasu się z nią oswoić...
[info:
Galería de Arte Contemporáneo (Avenida Xalapeños Ilustres 135) - wstęp wolny.
Museo de Antropología de Xalapa (MAX) (Avenida Xalapa) - wstęp 50 pesos.]