2008-11-12

[Oaxaca wypadła nam trochę "nadprogramowo", przez co na jej zobaczenie mieliśmy właściwie półtora dnia. To bardzo niewiele. Biorąc pod uwagę bogatą ofertę kulturalną, to właściwie nic. Łatwo się jednak nie poddaliśmy i każdą godzinę wykorzystaliśmy należycie.

Poniżej znajdziecie opisy kilku miejsc, które warto odwiedzić będąc w mieście. Takie "must see".

Oczywiście część spośród opisanych wydarzeń miało charakter tymczasowy, ale dobór ich tematyki powinien dawać wyobrażenie o otwartości osób odpowiedzialnych za kulturę w Oaxaca.]

 

Z pełnymi brzuchami, trochę wolniejsi i dużo szczęśliwsi, mogliśmy w końcu zacząć właściwe poznawanie Oaxaca. Jak w każdym meksykańskim mieście, również i tu życie toczy się przede wszystkim wokół zócalo. Podobnie jak w większości odwiedzanych miast, rolę głównego placu Oaxaca pełni zacieniony drzewami laurowymi skwer.

Bez względu na porę mnóstwo tu ludzi. Jedni tylko przechodzą, inni na chwilę przysiadają. Turyści sprawdzają mapy i przewodniki, a sprzedawcy pamiątek korzystają z okazji.

Kolorowej paradzie, z kilku kawiarni i restauracji w podcieniach domów przy ulicy noszącej nazwę najsłynniejszego meksykańskiego anarchisty - Ricardo Flores Magón - przyglądają się miejscowi, którzy mają inne poczucie czasu i ta część przyjezdnych, której akurat nigdzie się nie spieszy.

Ten obrazek, ma też swoją ścieżkę dźwiękową. Między ławkami przechadzają się mariachis, spóźnieni hippisi i zawieszeni rastamani przygrywający na bębnach, gitarach i trąbkach. ...a mały, nieśmiały akordeonista właśnie zarobił kilka pesos fałszując okrutnie melodię z Michoacán, dla pary, która najwyraźniej przeżywa spóźnioną, ale szczęśliwą miłość. Czasem, wieczorami, można tu też usłyszeć smutne marsze grane przez orkiestry biorące w posiadanie kiosco na środku placu.

Festyn trwa nieprzerwanie. Codziennie. Dopiero późną nocą zócalo cichnie. Na chwilę. By wraz ze spóźnionym po nocnych balach porankiem, znów zaprosić na śniadanie urzędników sąsiedniego Palacio de Gobierno i gości, którzy od świtu chcą sycić się atmosferą miasta.

Gdy jarmarczny gwar zaczyna męczyć, warto wybrać się na północ miasta, a w zasadzie jego rozległego centrum. Na początek można zatrzymać się przy stojącej tuż obok zócalo Katedrze. Budowano ją w sumie kilka setek lat. Jakby złośliwie. Na przekór tutejszej geologii. Niszczoną przez kolejne trzęsienia ziemi, mieszkańcy Oaxaca za każdym razem odbudowywali jeszcze piękniejszą. Czyżby prowokacja?

Kolejnych kilka kroków i, przecinając ruchliwą Avenida Independencia, dochodzi się do pierwszego z wielu muzeów (instytutów, galerii, itp.), które warto odwiedzić. Museo de los Pintores Oaxaqueños, jak podpowiada nazwa, prezentuje miejscowych twórców. A miasto ma się czym chwalić, bo wydało na świat wielu liczących się w Meksyku artystów.

My mieliśmy umiarkowane szczęście trafić na retrospektywną wystawę Juana Soriano, który akurat z Oaxaca nie pochodzi... Obejmowała malarstwo i grafikę (raczej średnie), drobne przedmioty jubilerskie, ogromne gobeliny i, zdecydowanie najciekawsze, abstrakcyjne rzeźby. Ciekawe, że wiele (o ile nie większość) obrazów Soriano wypożyczono z kolekcji Marka Kellera - Polaka, od wielu lat mieszkającego na emigracji w Meksyku. Dopełnieniem wystawy były monumentalne rzeźby Soriano rozstawione w całym mieście w pobliżu atrakcyjnych turystycznie miejsc.

W górę Alcalá, dwie przecznice od zócalo, mieści się Museo de Arte Contemporáneo de Oaxaca (MACO). Jak na świątynię sztuki współczesnej przystało, odbywają się tu wystawy niezwykłe i niecodzienne. Wystawa Reunión Familiar nie odbiegała od tej nieszablonowej normy (oksymoron?).

W kilku salach, na dwóch piętrach pięknego, kolonialnego domu, zaprezentowano zdjęcia. Ale nie, jak można by sądzić, awangardowe czy artystyczne. Po prostu zwykłe, normalne zdjęcia, tyle że z różnych epok i ułożone tak, by porównanie zaskakiwało widza. I tak, na przykład, pozowane, retuszowane i podkolorowane fotografie z początków poprzedniego stulecia zestawiono ze zdjęciami z ubiegłorocznych wakacji. Reportażowe ilustracje zamieszek w Oaxaca z dziewczynkami w strojach ludowych i grajkami z lat czterdziestych. "Brudne" zdjęcia jakiejś "czerwonej dzielnicy", a obok fotorelacja z piętnastych urodzin jakiejś miejscowej "księżniczki"... Większości zdjęć nie opisano, zmuszając odbiorcę do własnych interpretacji tych kombinacji i poszukiwaniu ich (istniejącego lub nie) sensu i symboliki. Za jedyny komentarz wystawy, posłużyły cytaty z mistrzów fotografii i dziennikarstwa (m.in. Susan Sontag).

Równolegle, zaprezentowano dokumentację fotograficzną miejskiego więzienia, kilku urzędów i jakiegoś słynnego miejscowego lekarza (ugh!). O ile ta ostatnia przedstawiała się dość... niesmacznie, o tyle zdjęcia skazańców z lat 20. i 30. XX wieku, wyglądających w wielkich kapeluszach i z sumiastymi wąsami jak partyzanci Pancho Villi, zwyczajnie bawią.

Miejscem powołanym wyłącznie dla fotografii, jest Centro Fotográfico Manuel Álvarez Bravo (CFMAB) kilka kroków w górę centrum. Ekspozycje są tu jednak tylko ciekawym dodatkiem do właściwej dzialalności: dużej biblioteki fotograficznej, warsztatów, szkoleń, wykładów i wszelkiej działalnosci edukacyjno-popularyzatorskiej.

Z dwóch akurat prezentowanych wystaw, jedna stanowiła bardziej polityczny manifest, niż wyraz artystycznych wizji. 1968: 40 años después, czyli masakra na Placu Trzech Kultur 40 lat później, to fotograficzny zapis krótkiej historii meksykańskiego ruchu studenckiego, z którym autorytarne władze krwawo rozprawiły się 2. października 1968 roku. Dość skromna jeśli chodzi o ilość (a czasem również jakość) zdjęć, poraża dosłownością i brutalnością. Radośni, młodzi demonstranci walczący o demokratyzację kraju i ci sami chłopcy i dziewczęta kilka dni później... Martwi, z roztrzaskanymi głowami i podziurawionymi od kul ciałami. W najlepszym wypadku półnadzy z rękami na głowach czekający w areszcie co się z nimi stanie. Czy ich też zastrzelą? Pobiją do nieprzytomności policyjnymi pałami? A może tylko nastraszą i wypuszczą?

[Kilka "grzecznych" fotek z tej wystawy można obejrzeć w wirtualnej galerii CFMAB]

Masakra na Tlatelolco do dziś budzi w Meksyku ogromne emocje. Ta wystawa (jak również album przedstawiający ruch studencki, który wystawa niejako promowała) na pewno nie jest krokiem do pojednania. Rozjątrza tylko źle zabliźnione rany. Ale, być może jak wiele podobnych akcji rocznicowych (2008) w efekcie doprowadzi do poważnej dyskusji na temat wydarzeń sprzed 40. lat.

Równoległa wystawa meksykańskiego mistrza fotografii Pedro Meyera [POLECAM!!!], zatytułowana Herejías, czyli Herezje, to dla odmiany profesjonalne, reporterskie obrazy z życia. Doskonałe ujęcia, ciekawe tematy i świetna technika. Zdecydowanie odprężające po brutalnym spotkaniu z krwawą historią.

Podobną role jak Centrum Alvareza Bravo dla fotografii, dla grafiki i rysunku spełnia Instituto de Artes Gráficas de Oaxaca (IAGO) przy Alcalá pod numerem 507. Wystarczy zajrzeć tu na chwilę... dosłownie 10-15 minut... bo ilość prezentowanych grafik jest nader skromna. Nam trafiły się silnie erotyczne prace klasyków: Colta, Bramsena, Georgesa, Topora, itp.

Poza tym, obydwa instytuty są ciekawe architektonicznie - odrestaurowane, stare, kolonialne kamienice z wewnętrznymi dziedzińcami - i wypełnia je ulotna woń twórczego niepokoju, sprawiająca, że chce się tu przez chwilę po prostu pobyć.

Naprzeciw IAGO, w dawnych zabudowaniach klasztornych, mieści się Museo de las Culturas de Oaxaca (nazywane również Centro Cultural Santo Domingo) - najważniejsze i najbogatsze muzeum w mieście.

Stosunkowo nowe, bo istniejące dopiero dziesięć lat, prezentuje wszystko... absolutnie wszystko... co dotyczy miasta i stanu Oaxaca. Można tu zobaczyć pozostałości po najstarszych prekolumbijskich kulturach, zajmujące najważniejsze miejsce zabytki kultury Zapoteków z Monte Álban i pamiątki po późniejszych i mniej rozwiniętych kulturach regionu. Kilka sal przeznaczono na wystawy przedstawiające różne aspekty życia w okresie kolonialnym - od samego podboju, przez religię i sztukę sakralną, po muzykę, kuchnię i życie codzienne.

Wycieczkę po muzeum zamykają, najciekawsze moim zdaniem, prezentacje poświęcone współczesnym zagadnieniom (i problemom) etnicznym i folklorowi stanu. Ich interesującym dopełnieniem są filmy, przedstawiające, między innymi, różnorodność strojów i języków. Tych ostatnich, do dziś, funkcjonuje w Oaxaca 15 (!!!). Nie licząc hiszpańskiego.

Do dawnego klasztoru przylega, jeszcze nie zeświecczony, kościół Santo Domingo - architektoniczny symbol Oaxaca. Choć dziś nadal/znów służy wiernym, w czasie tak licznych wojen i rewolucji nawiedzających Meksyk w XIX wieku, pełnił, na przykład, rolę magazynu i stajni. Bogaty i pełen złota, najlepiej prezentuje się jednak z zewnątrz, na tle rozłożystych agaw maguey.

Na "zapleczu" Museo de las Culturas de Oaxaca, stworzono ogród botaniczny. Można go oglądać albo z okien muzeum, albo zapłacić 300 pesos za spacer z przewodnikiem.

Niemal identyczną jak Centro Cultural Santo Domingo ofertę, mają jeszcze dwa miejsca w Oaxaca: Museo de Arte Prehispánico de México Rufino Tamayo (sztuka prekolumbijska) i Instituto Oaxaqueño de las Artesanías (folklor i sztuka ludowa).

Pierwsze warto odwiedzić choćby ze względu na dość kameralny charakter, brak natłoku eksponatów i informacji (co naprawdę może być nieco męczące i gasić zapał do zwiedzania), oraz niewielką liczbę zwiedzających. Instytut najlepiej omijać szerokim łukiem! Chociaż nie... Leży na obrzeżach centrum, więc lepiej wcale nie zawracać sobie nim głowy. Cepelia po meksykańsku! Tak w skrócie można go opisać. Przy czym cepelia w raczej negatywnym znaczeniu. Nadęte i obrażone "opiekunki" sal i "artystki ludowe", a do tego kosmiczne ceny. To najbardziej rzuca się w oczy.

Jeśli ktoś koniecznie chce kupić albo pooglądać sztukę ludową, niech wybierze się na mercado de artesanías na rogu García i Zaragoza. Tu jedyny problem stanowi odpowiedź na pytania co kupić i jak przetransportować to do domu. (Myślę szczególnie o rewelacyjnych narzutach i kilimy)

Obok instytutów i klasycznych muzeów, będąc w Oaxaca nie można (!!!) nie odwiedzić którejś z licznych (i liczących się zarówno w Meksyku, jak i na całym kontynencie) prywatnych galerii sztuki. Nam, przy tak napiętym harmonogramie, udało się zajrzeć do dwóch: 901 i Indigo [niestety, strona jeszcze w budowie]. Obie skupiły się na promowaniu miejscowych, młodych i awangardowych twórców. Można w nich znaleźć zarówno kicz i niezbyt udane eksperymenty, jak i dzieła powalające. Choć, co w przypadku sztuki nowoczesnej jest oczywiste, to kwestia gustu i bardzo subiektywnej oceny. Tak czy inaczej - warto!

Tymczasowe wystawy lokalnych artystów i wystawy tematyczne (historia, ekologia, itp) oglądać można również na parterze Palacio de Gobierno przy zócalo. Przy okazji warto też rzucić okiem na zdobiące klatkę schodową murales pędzla Arturo Garcii Bustosa.

Na wieczór, po dniu tak pełnym wrażeń, miejscem najodpowiedniejszym jest Café Bar Central przy Hidalgo. To knajpa z gatunku kultowych, gdzie zaglądają wszyscy, którzy chcą, lub już coś znaczą w miejscowym, młodym, kulturalnym półświatku. W zależności od dnia, można w Centralu obejrzeć ciekawy film albo wystawę, posłuchać muzyki na żywo (przekrój od folku po hip-hop) lub wykładu o alternatywnej polityce, a po wszystkim zwyczajnie napić się zimnego piwa serwowanego przez uroczą Meksykankę i niezorganizowanego Włocha.

  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez
  • Oaxaca de Juárez