Podróż México... do trzech razy sztuka* - Gigantyczny "ściek"



2008-11-11

Chyba już kiedyś o tym wspominałem, ale jestem umiarkowanym miłośnikiem przyrody. Góry, lasy, jeziorka... Wyglądają ładnie na zdjęciach. Ewentualnie zza okna samochodu. Zdecydowanie wolę miasta. "Smród spalin" daje mi więcej energii niż świeże powietrze.

Są jednak cuda natury, które zawsze chciałem zobaczyć. Tak było z Grutas de Cacahuamilpa niedaleko Taxco, czy z Salto de Eyipantla. Na liście cudów (meksykańskich oczywiście) nadal pozostają Barranca del Cobre w Chihuahua, Sótano de las Golondrinas w stanie San Luis Potosí, niezwykłe połączenie sztuki z naturą, dzieło szalonego geniusza - Las Pozas, znajdujące się w tym samym stanie i wybrzeże Baja California. Ostatniego dnia w Chiapas, z listy zniknął Cañón del Sumidero. Cud, co prawda, tylko w połowie stworzony przez naturę, ale bez dwóch zdań oszałamiający.

Nie można, niestety, wybrać się do Kanionu na własną rękę. Owszem, da się dojechać do Chiapa de Corzo albo Cahuaré, skąd starują lanchas - łodzie wycieczkowe, ale tu zaczyna się masówka. Można też od razu podłączyć się do grupy, bez zbędnego udawania podróżnika i bez szczególnych oszczędności. My wybraliśmy drugą opcję i za 180 pesos za osobę wykupiliśmy wycieczkę do Kanionu w naszym hotelu w San Cristóbal (oprócz restauracji i darmowego netu, w hotelu działa też dobre biuro podróży, oferujące zarówno transfery - na lotnisko w Tuxtla Gutiérrez, czy wyjazdy do Gwatemali - jak i wycieczki po okolicy dla kilku-kilkunastu osób; przy czym dodam, że to skromny, w miarę tani hotelik, a nie Sheraton).

Rano, przed samym wyjazdem, Andrzej pojechał oddać auto do wypożyczalni, co wyraźnie zirytowało kierowcę busa i jego tajemniczego, nie robiącego nic pomocnika. To nic, że dzień wcześniej ustaliliśmy wszystko z babeczką z agencji, a ta obiecała przekazać informację kierowcy. Chociaż... W sumie drobiazg.

Do Cahuaré, gdzie czekały na nas motorówki, dojechaliśmy w międzynarodowym składzie. Najwięcej było Niemców, co może trochę dziwić, ale trafili się też oczywiście Jankesi, Hiszpan, Francuz i nasza czwórka Polaków. Jeszcze tylko zapakowaliśmy się w kapoki i po krótkim oczekiwaniu pędziliśmy łodzią w stronę Kanionu. Przemknęło mi przez myśl, że może to być taka sama "atrakcja" jak Lagunas de Montebello (choć tam, świetne mimo wszystko widoki i krajobrazy, psują ludzie na siłę chcący zarobić), ale to co zobaczyłem, przeszło wszelkie oczekiwania!

Już sama "droga" do Kanionu zachwyca. Rzeka Grijalva wije się tu dość leniwie pomiędzy skalnymi urwiskami obrośniętymi kaktusami i tropikalnym lasem, w które co jakiś czas wcina się zewnętrzny świat, tworząc małą plażę, nadbrzeżne poletka uprawne, albo wąski pas zarośli. Życie w tych stronach nie należy jednak najwyraźniej do łatwych, bo na kilkunastu kilometrach brzegu, trafiły się może trzy-cztery biedne domostwa.

Nie brak za to dzikich mieszkańców. Szczególnie ptaków. Przytłoczone pięknem i potęgą martwej przyrody, nie silą się na wielobarwną, krzykliwą oryginalność tak powszechną u swych ziomków z dżungli. W Sumidero przeważa czerń i biel. Sępy i czaple. Te ostatnie stoją osowiałe na gałęziach i wystających z wody konarach, zdezorientowane lub obojętne na widok setek gości w odblaskowych kamizelkach ratunkowych. Sępy zaś, jakby popisywały się przed obcymi strosząc pióra, rozkładając skrzydła i przechadzając się pijanym krokiem po miniaturowych plażach.

Na kilku piaszczystych łachach legowiska urządziły sobie też krokodyle. Leniwe i nieruchome, z otwartymi paszczami czekają aż obiad sam do nich przyjdzie.

Teoretycznie, a w zasadzie geograficznie Cañón del Sumidero zaczyna się zaraz za mostem na autostradzie nr. 190, kilometr, może dwa od przystani lanchas w Cahuaré. Przewoźnicy zazwyczaj traktują ten początkowy odcinek jako nudną "dojazdówkę", nie zwracając szczególnej uwagi na otoczenie i praktycznie nie zwalniając. A mocy im nie brakuje! Małe i lekkie łodzie z włókna szklanego mają silniki od 80. do 250. koni mechanicznych, co pozwala im osiągać na wodzie bardzo przyzwoite prędkości.

Początek naprawdę widowiskowej części Kanionu wyznacza płycizna z kilkoma wystającymi z wody skałami. Przewodnicy nazywają to miejsce puerta, czyli drzwi. Tu zaczyna się inny świat! Mniej więcej w tym miejscu kończy się też moja zdolność opisywania świata i zasób słownictwa... Ich miejsca zastępuje głupawy uśmieszek niedowierzania, klasyczny "syndrom karpia", a czasem wulgaryzmy, które przychodzą do głowy, gdy brakuje już innych słów.

Gigantyczny, majestatyczny, potężny, fascynujący... ale też niestety strasznie zaśmiecony... taki jest Cañón del Sumidero na swym najbardziej spektakularnym odcinku.

Sięgające kilometra wysokości skalne ściany, z których, jak głosi legenda, dumni Indianie z Chiapas rzucali się w przepaść nie chcąc podporządkować się Hiszpanom...

Bajkowe wodospady obrośnięte mchem, noszące cudaczne nazwy (włosy narzeczonej, choinka), rozpylające w drobną mgiełkę wodę wypływającą ze skał...

Promienie słońca, które załamując się na krawędziach urwisk wyglądają jakby zaglądały do starej, zakurzonej świątyni, oświetlonej jedynie przez ogromne witraże. Odcinające się na ich tle ptaki wyglądające jak drobny pyłek na obiektywie aparatu... To daje tylko namiastkę wyobrażenia o wielkości Kanionu!

Ściek, bo tak dosłownie brzmi tłumaczenie hiszpańskiej nazwy Sumidero, zamyka sztuczne jezioro z kilkoma skalistymi wyspami. Podobnie jak cały Kanion w dzisiejszym kształcie, powstało wskutek spiętrzenia wody przez tamę Chicoasén. Swój ziemski raj mają tu pelikany, co chwilę wbijające się w gładką taflę jeziora i wypływające kilka metrów dalej ze zdobyczą w ogromnych, workowatych dziobach.

Drogę powrotną do przystani, przewoźnicy pokonują z maksymalną prędkością. Zwalniają tylko przy kilku naturalnych zaporach złożonych z pływających gałęzi, pni zwalonych drzew i śmieci, zbijających się w gruby kożuch dzięki jakimś tajemniczym prądom. Trzeba uważać i mocno trzymać się siedzeń. Emocje nie mniejsze niż podczas pierwszego rejsu. Szczególnie kiedy wpada się na fale łodzi płynących z naprzeciwka. Zresztą, sam Kanion mijany z taką prędkością też wygląda jakby inaczej... Bardziej przerażająco. A ostre wiraże przed skałami i dryfującymi pniami jeszcze podnoszą poziom adrenaliny.

------

Wracając do San Cristóbal zatrzymaliśmy się na godzinę w Chiapa de Corzo. Miasteczko, co potwierdzają badania historyczne, jest najstarszą, nieprzerwanie zamieszkaną osadą ludzką w Chiapas. Szkoda tylko, że dziś przekształciło się w jeden ogromny rynek turystycznych gadżetów. Właściwie oprócz wielkiego, zamieszkanego przez gołębie kościoła nie ma tu nic ciekawego. Ale z drugiej strony, co można zobaczyć w godzinę? Hmmm... Minus zorganizowanych wycieczek.

Do San Cristóbal de las Casas dojechaliśmy koło 15. Mieliśmy więc trzy godziny do odjazdu autobusu do Oaxaca. Naturalnie w pierwszej kolejności odwiedziliśmy "naszą" knajpę przy 20 de Noviembre. Tam, przy sąsiednim stoliku, z meksykańskim menu i problemami językowymi zmagała się para rodaków. Okazało się, że zatrzymali się w tym samym hotelu i po kilku godzinach pobytu w mieście, są nim już tak zauroczeni, że postanowili zmienić plany i zostać tu dłużej. Cóż... Skądś to znamy...

Mimo że pożegnaliśmy się z Magdą i Andrzejem, pospacerowaliśmy po raz ostatni kolorowymi uliczkami i pogodziliśmy się z myślą o wyjeździe, San Cristóbal najwyraźniej nie chciało nas wypuścić. Nasz autobus... się popsuł. Ponad dwie godziny czekaliśmy na podstawienie nowego, którego naprawy też chyba nie dokończono. Przez pierwszych kilka godzin jazdy, jego środkiem płynęła rzeka. Zdaniem kierowcy... ¡es normal!. Moim... nie do końca. Facet twierdził, że to z klimy, ale dziwny smród, który pod koniec podróży zaczął być już uciążliwy podpowiadał coś zupełnie innego. Na szczęście Oaxaca przywitała nas ciepłym, słonecznym porankiem...


[info:
Autobus z San Cristóbal de las Casas do Oaxaca, linii ADO GL lub OCC, kosztuje 488/406 pesos i jedzie ponad jedenaście godzin. Większość autobusów wyrusza wieczorem, aby na miejsce dotrzeć wczesnym rankiem. Biorąc pod uwagę wygodę meksykańskich autobusów, to dobry sposób na zaoszczędzenie na noclegu.]

  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero
  • Cañón del Sumidero