2008-11-10

Uciekając przed zorganizowaną turystyczną nawałnicą, w poniedziałek wybraliśmy się do krainy nazywanej Lagunas, albo Lagos de Montebello. Pomysł był Andrzeja. To on, gdzieś na końcu przewodnika, wynalazł info o tym miejscu i bardzo chciał tam pojechać. Z opisu wynikało, że Lagunas to kilkanaście górskich jezior, otoczonych lasami, na końcu świata i Meksyku, tuż przy granicy z Gwatemalą. Cały teren objęty jest ochroną, jako park narodowy. Czemu nie - pomyśleliśmy?

Jakoś nie mieliśmy serca żegnać się z San Cristóbal, więc każdy pretekst, by zostać tu jeszcze jeden dzień wydawał się doskonały. Poza tym, nasze i tak bardzo nieprecyzyjne plany, trochę się pokrzyżowały. Chcieliśmy lecieć z Tuxtla Gutiérrez do Oaxaca, ale tanie linie Alma de Mexico... zbankrutowały. Zawieszenie lotów ogłosiły akurat w dniu, kiedy chciałem bukować bilety! Pozostawała jedynie dwunastogodzinna podróż autobusem, a to zupełnie nam się nie uśmiechało.

Dlatego, odkładając problemy logistyczne na później, za 500 pesos wynajęliśmy samochód i po ostrzeżeniach i umoralnianiu pana z wypożyczalni ruszyliśmy na podbój pogranicza. Plan był bardzo zuchwały. Chcieliśmy załatwić całą sprawę w kilka godzin, żeby koło 15-16 być z powrotem w San Cristóbal i jeszcze trochę pozwiedzać miasto za dnia. Zanim wyjechaliśmy, pomysł wydawał się dość realny. Raptem 120 kilometrów dzielących nas od celu, traktowaliśmy jako krótką przejażdżkę. Jakże się pomyliliśmy! O topes było już wielokrotnie, więc nie ma sensu się powtarzać. Do tego co już pisałem, dodam tylko, że "dzięki" temu barbarzyńskiemu wynalazkowi, wspartemu przez policyjne kontrole antynarkotykowe i antyimigranckie, sto kilometrów dobrą i prostą drogą, pokonuje się w... prawie trzy godziny!

Krótką przerwę zrobiliśmy sobie w Chinkultic, bardzo mało znanych, rzadko odwiedzanych i zapomnianych ruinach jednego z najdłużej funkcjonujących miast majowskich. Cóż... najwyraźniej o tej strefie zapomnieli nawet pracownicy, bo, bez podania jakiejkolwiek przyczyny, była zamknięta. Obeszliśmy niemal dookoła ogrodzony obszar wykopalisk, ale nie udało nam się znaleźć żadnej dziury. Brutalne przechodzenie przez płot uznaliśmy za zbyt ryzykowne w perspektywie spotkania uzbrojonych strażników. Dzięki zoomowi w aparacie, udało mi się zrobić zdjęcie jednej z piramid, ale nic poza tym. A szkoda...

Do Parque Nacional Lagunas de Montebello dojechaliśmy mocno wytrzęsieni, a Andrzej, który prowadził, trochę roztrzęsiony z nerwów. Na domiar złego, jedna z dróg w samym już parku, prowadząca do kilku "kolorowych" jeziorek była akurat w remoncie. Chwilowym co prawda, ale po stracie kilku godzin w trasie i tak nie chciało nam się teraz czekać w kolejce. Nic to... Pojechaliśmy w drugą stronę, nad mniej widowiskowe (jak wynikało z opisów), ale dużo większe jeziora.

Przed pierwszym z nich, od którego nazwę zapożyczył cały obszar, zapłaciliśmy po pięć pesos od łebka za wstęp i... zdziwiliśmy się bardzo dojeżdżając do brzegu. Tu rozstawiły się blaszano-drewniane budki oferujące mocno podejrzanie wyglądające jedzenie. Część z nich tonęła w wodach jeziora, którego poziom w porze suchej najwyraźniej obniża się o dobrych kilka metrów. Las wokół "stoisk gastronomicznych" wyglądał natomiast jak dzikie wysypisko śmieci. Przy każdym kolejnym jeziorze było podobnie. Lepiej lub gorzej, ale ogólnie mówiąc - tragicznie.

Same jeziora, owszem, wyglądają malowniczo. Wprawdzie trudno byłoby się w nich wykąpać, bo brzegi tworzą albo skały, albo las, albo rozlatujące się budy, ale widokami można się nasycić. Pod warunkiem jednak, że uda się uciec od nieustannie molestujących przyjezdnych sprzedawców jedzenia. Wyraźnie widać, że gości zapuszcza się tu niewielu, bo walka o klienta jest ostra.

Gdy, mocno rozczarowani, wróciliśmy do skrzyżowania przy wjeździe do parku, druga droga była już otwarta. Czas nas gonił i dawno już porzuciliśmy plan wcześniejszego powrotu. Teraz jedynym celem było zdążyć przed siódmą, żeby oddać auto do wypożyczalni. Zamiast jezior, których mieliśmy odrobinę dość, postanowiliśmy odszukać jaskinię na samym końcu leśnej ścieżki, praktycznie na granicy parku. Nie wiem... ja uważam, że jej nie znaleźliśmy. Reszta towarzystwa twierdzi odwrotnie. Bo owszem, doszliśmy do jakiejś jaskini, ale... myślę, że nie do tej co trzeba.

Jedno jest pewne, całą tę wycieczkę warto było odbyć tylko dla miejsca, co do którego nie ma zgody... Po przejściu kilku kilometrów leśnymi ścieżkami i po trzydziestu ukąszeniach komarów i innych niezidentyfikowanych insektów na głowę (Magda trochę zawyża tę statystykę), doszliśmy. Najpierw znaleźliśmy fantastyczny naturalny most skalny, pod którym przepływała wzburzona rzeka. Po kolejnej przeprawie przez tropikalny las, z drugiej strony mostu, trafiliśmy na malownicze oczko wodne otoczone wysokimi urwiskami i sporą grotą na brzegu. Ja twierdzę, że to coś, co na mapie figuruje jako Paso de Soldado, reszta uważa, że to jaskinia, której szukaliśmy. Nieważne... "Bunkrów nie ma, ale i tak jest zaje***cie!". Szkoda tylko, że nie mogliśmy zbyt długo cieszyć się tym miejscem. Gonił nas czas i moskity, więc po krótkim odpoczynku, nie do końca rozważnie, drogą którą uznaliśmy za krótszą, wróciliśmy po samochód. Na szczęście kalkulacje okazały się trafne, bo błądzenie po dżungli z zachodzącym za plecami słońcem nie należy do moich ulubionych zajęć...

Powrót okazał się największą przygodą. Przez pierwszych kilkanaście kilometrów droga jest zupełnie nowa i choć co jakiś czas pojawiają się ostrzeżenia o topes, najwyraźniej mieszkańcy przydrożnych osiedli jeszcze nie zdążyli ich zainstalować. Gorzej, że w końcu te diabelskie wynalazki się pojawiają... znienacka i bez zapowiedzi. Pierwszego tope po zmroku przefrunęliśmy. Lotem niezbyt gładkim. Cudem tylko nie urwaliśmy zawieszenia! Kolejnego wypatrzyliśmy w ostatniej chwili. Resztę trasy przejechaliśmy z nosami na szybie z prędkością żółwia, albo wpatrując się w światła jadących przed nami samochodów. W San Cristóbal byliśmy pięć po siódmej! Pięć minut za późno. I z potężnym bólem głowy. ¡Nunca mas!

  • Lagunas de Montebello... pole kukurydzy
  • Lagunas de Montebello... uwaga na rowerzystów... i zużyte opony
  • Lagunas de Montebello... ruiny Chinkultic
  • Lagunas de Montebello... Jezioro Montebello
  • Lagunas de Montebello... Jezioro la Cañada
  • Lagunas de Montebello... Jezioro la Cañada
  • Lagunas de Montebello... Jezioro la Cañada
  • Lagunas de Montebello... Jezioro Tziscao
  • Lagunas de Montebello...
  • Lagunas de Montebello... w selwie
  • Lagunas de Montebello... w selwie
  • Lagunas de Montebello... Paso de Soldado
  • Lagunas de Montebello... Paso de Soldado
  • Lagunas de Montebello... Paso de Soldado
  • Lagunas de Montebello... Paso de Soldado
  • Lagunas de Montebello... Paso de Soldado
  • Lagunas de Montebello... piękny pasożyt
  • Lagunas de Montebello... cmentarz w lesie
  • Lagunas de Montebello... straż wiejska
  • Lagunas de Montebello...
  • Lagunas de Montebello...