Podróż Kuba - przygotuj się na niespodzianki :-) - Rozwój człowieka od prehistorii do socjalizmu :-)



2007-03-27

27.03.2007 Viñales - Soroa


Rano poszłyśmy oglądać „prehistoryczne malowidła”, które okazały się niezłą ściemą dla turystów. Podobno polecił je wykonać na jednym z mogotów sam Fidel Castro, a ideą jaka mu przyświecała było całości ukazanie rozwoju cywilizacji od zwierząt prehistorycznych do człowieka komunizmu jako najwyższego elementu w łańcuchu cywilizacyjnym... Potem próbowałyśmy trafić do znanego z opisu B. Pawlikowskiej miasteczka wodnych ludzi (nauticos), ale niestety nie dane nam było się przekonać czy ono rzeczywiście istnieje. Po kilkugodzinnym marszu przez nasłonecznione niemiłosiernie pola i mogoty Marzena się zbuntowała i stwierdziła, że dalej nie idzie. Regi nic nie powiedziała, ale też była w nastroju raczej „nieprzysiadalnym”. Nie miałam wyjścia – gdybym była sama pewnie poszłabym trochę dalej nie zważając na niewygody, ale w tym wypadku musiałam przyznać dziewczynom rację – droga wydawała się bez końca, nie miałyśmy wody ani sił, a wszystkie mogoty wydawały się takie same… Zawróciłyśmy w połowie drogi i pojechałyśmy do Cueva de los Indios, gdzie było tłoczno i bardzo turystycznie w negatywnym tego słowa znaczeniu, ale za to dosyć ładnie – rejsik łódką po jaskini, orzeźwiający chłód podziemnego strumienia…
Reszta dnia przebiegła na walce z ogromnymi dziurami w asfalcie i szukaniu drogi do Soroa, gdzie Marzena bardzo chciała jechać, bo widziała w jakimś sklepie pocztówkę z ładnym, niebieskim oknem… Ale trafić do Soroa nie jest wcale łatwo. Otóż drogi na Kubie generalnie nie są oznaczone, a opisy miejscowości czynione przez mieszkańców wyspy niezwykle barwne, ale średnio przydatne. Po raz enty zauważyłyśmy, że brak im poczucia czasu, kierunku i odległości. Pytając o drogę słyszy się, że coś jest: tam, gdzieś tam (po tym następuje machnięcie ręką w bliżej niesprecyzowanym kierunku), niedaleko, za kilka kilometrów, tuż, tuż. Już prawie straciłyśmy nadzieję na dotarcie do celu, ale na szczęście jak zwykle los nam sprzyjał. Po kilkugodzinnym błądzeniu Marzena w końcu uznała, że skręci po prostu w prawo i będzie jechała tak długo, jak gdzieś trafimy i w ten magiczny sposób trafiłyśmy do… Soroa, gdzie na dodatek niezwykle sprawnie udało nam się znaleźć przyjemny nocleg i nawet zjeść dobrą kolację. ¡Viva la aventura!

  • Torrito