KURRANDA
Po przyjemnym poranku i śniadaniu na tarasie hotelu – co za widok, z szyneczką i serem zapewnianym przez naszego nieocenionego przewodnika, szykujemy się na całodzienną wycieczką do Kurrandy. Nazwa jest nieco dziwna i jakaś taka … mroczna? Zobaczymy.
OKO w OKO Z KROKODYLEM
Zanim jednak tam się znajdziemy, Boguś zaprasza nas na pieszą wycieczkę: oko w oko z krokodylem. Całe Cairns jest otoczone lasem deszczowym, w którym znajdują swoje legowiska krokodyle (zapewne jest to taka „wersja dla prasy”), ale skutecznie zachęca nas do trzymania się w kupie. Idziemy specjalną ścieżką wytyczoną przez las, która prowadzi do ogrodu botanicznego. Idzie się po drewnianych belkach między drzewami i co chwilę tabliczka ostrzegająca przed zbaczaniem ze ścieżki z powodu krokodyli. Jakoś dość szybko docieramy do celu…
Jeśli w zimie wygląda tak jak na zdjęciach, to ciekaw jestem jak wygląda w lecie...
OKO W OKO Z ABORYGENEM
Po wrażeniach florystycznych pakujemy się do busa i jedziemy do Kurrandy. Okazuje się jednak, że mamy jeszcze jeden przystanek, tym razem pod nazwą „oko w oko z Aborygenem”.
Zanim dotarliśmy "po drucie" do Kurrandy, zwiedziliśmy turystyczną wioskę Aborygenów. Wioska została zbudowana w okolicy pierwszej stacji kolejki linowej, więc prosto z wioski, na piechotę przechodzi się, oczywiście przez sklep z pamiątkami :), do stacji.
Nie jestem specjalnie zwolennikiem takiej "cepelii", ale oceniam to przedstawienie jako warte zobaczenia. Wioska składa sie z wielu stanowisk, na których odgrywane są różne prezentacje. Można dowiedzieć się wielu rzeczy o Aborygenach ich historii, ich wierze, ale także rzucać bumerangiem (naprawdę wraca), specjalną włócznią, czy też posłuchać niskich dźwięków DIGIDERIDOO, czyli ichniej trombity.
Poza wersją "dla prasy", Aborygeni uchodzą w Australii (przepraszam z góry za generalizowanie, ale tak to odczułem), za nieco inny rodzaj ludzi. W odróżnieniu od nowozelandzkich Maorysów, których korzenie sięgają Polinezji, Aborygeni przybyli na wyspę z kontynentu, zapewne z Azji. Nie uchodzą za zbyt "robotnych" a ich skłonność do alkoholu jest widoczna na ulicach. Podobno powodem jest ich pochodzenie i styl życia jaki wypracowali od wieków. Nie mieli w zwyczaju ciężkiej pracy, niczego nie uprawiali. Żyli z tego, co znaleźli w okolicy w której się osiedlili. Ich jedynym majątkiem były włócznia, bumerang i niewielki tobołek dla kobiet. Jak wyczerpali zasoby w miejscu pobytu, po prostu przenosili się w inne miejsce. 100% wędrowny tryb życia. Mam wrażenie, że nieco podobny do amerykańskich Indian... Zresztą dzisiaj i jedni i drudzy mają podobne problemy. Ale temat dość śliski, więc idziemy dalej.
OKO W OKO Z MISIEM
Można w końcu jechać do Kurrandy. Jest to znany ośrodek turystyczny, opisany np. w
powieści "Miasteczko jak Alice Springs". Typowa zabudowa turystyczna umieszczona w środku lasu deszczowego w okolicach Cairns. Można do niej dotrzeć na dwa sposoby. Jednym jest kolejka (typowa ciuchcia z wagonami), a druga to także kolejka, ale linowa. My jechaliśmy wersją linową, a powrót autokarem.
Wsiadamy do kolejki linowej, znanej części z nas która włóczy się po Alpach, zresztą o ile pamiętam, wykonawca to nie kto inny jak Doppelmayr. Wagoniki przesuwają się dość gładko po linie nad totalną plątaniną drzew, lian i czego tam jeszcze, a towarzyszy temu bardzo głośny skrzek ptactwa leśnego. Swoją drogą w lesie deszczowym nie obowiązują reguły odnajdywania się w terenie w postaci np. mchu porastającego pnie (podobno) od północy, czy też motyw z zegarkiem (wskazówkowym). Tam po prostu na dole nie ma światła kierunkowego, jest wyłącznie rozproszone i jedyne co można stwierdzić, to czy jest jasno czy ciemno. Można próbować wejść na drzewo, ale to chyba potrafią jedynie tubylcy, a drzewa mają po 20-30 metrów, więc życzę powodzenia.
Dodatkowo w okolicach gdzie las styka się z brzegiem morza, można natknąć się na krokodyle. Generalnie pewnie jest to trochę dmuchanie na zimne, aby służby ratunkowe nie miały roboto, ale schładza chęci wejścia w las. Po drodze kolejka ma dwa przystanki pośrednie, gdzie można (ale nie trzeba) wysiąść i przespacerować się po okolicznym lesie ścieżką zrobioną z desek. "Sicher ist sicher" jak by powiedział budowniczy kolejki. Z daleka można podziwiać całkiem malownicze wodospady, jednak widoczność była tego dnia dość kiepska - paliło się trochę lasów, i zdjęcia nie nadają się do publikacji.
W końcu dojeżdżamy (a może jest inne słowo na dojechanie kolejką linową ?) i wysiadamy (prawie) w raju. Zaraz zetkniemy się mniej lub bardziej bezpośrednio z fauną Australii. A jest to fauna tak puchata i miła w dotyku, że ...
Proszę Państwa, oto MIŚ
MIŚ jest bardzo grzeczny dziś
Chętnie Państwu łapkę poda
Nie chce podać...?
A to szkoda.
Chyba każdy zna ten wierszyk.
Proszę Państwa - MIŚ KOALA
Wejście do zoo w Kurrandzie kosztuje ok 40 AUD od osoby, a za dodatkowe 15AUD można zrobić sobie zdjęcie w misiem trzymanym w rękach. Wrażenie jest niesamowite. Milutka, ciepła, śmierdząca :) kulka, żyjąca w jakimś zupełnie innym świecie, nie zwracająca uwagi na takie drobnostki jak jakiś turysta trzymający go na rękach. Jedyna niewielka skaza to niezbyt przyjemny zapach :D, ale to w końcu dzikie zwierzę.Ich iście angielska flegma jest widoczna w każdym elemencie zachowania. Pozy jakie przyjmują śpiąc na drzewach zdają się przeczyć prawom fizyki. Chyba zacznę jadać eukaliptus po ciężkich dniach w pracy :)
Do kompletu jeszcze kilka stworzeń dość popularnych w tych rejonach Australii...
W drodze powrotnej natykamy się na stado walabii w przydomowym ogórku prywatnego domu. Bynajmniej nie były zapraszane. Ponieważ domy powstają na terenach na których kiedyś swobodnie żyły, a dodatkowo ludzie dbają o trawę, którą walabie z przyjemnością jedzą, nic nie jest w stanie ich zatrzymać. Nie ma takiego płotu, którego nie przeskoczą...
Wracamy do hotelu i na tarasie przy kolejnym casku wina przeżywamy nasze spotkania z dziką florą i fauną tego kontynentu. Nie wiem dlaczego, ale po kilku winach Koala ma już najmarniej 2 m w kłębie i zjada ludzi żywcem… Na szczęście to tylko sen.
Jutro zmierzamy na kolejną wycieczkę z cyklu: „oko w oko z …”
PS. może przesadziłem z ilością zdjęć misiów, ale jakoś mam do nich wielką sympatię - przepraszam...
PS2. wszytskie zdjęcia ludzi wykonane za ich wiedzą i zgodą, a nawet za pieniądze :)