WELLINGTON
i tak dojechaliśmy do Wellington. Podróż była długa i dość męcząca, spory kawałem przespałem. Kilka małych miasteczek po drodze. W każdym z nich dałoby się poszukać wielu tematów, ale jak to z wycieczkami bywa:
"Proszę Państwa, macie 20 minut na lunch, autokar odjeżdża od 13:20..."
No i tyle. Co prawda kilka razy wybrałem 20 minut swobody, a nie lunch, ale żołądek też upominał się o swoje ...
Wracając do Wellington. Spotkałem w jakimś forum komentarz, że jest to najpiękniejsze miasto w NZ. Nie wiem. Spędziłem w nim za mało czasu aby móc to powiedzieć. Gdybym miał pokusić się o ocenę, to zdecydowanie Auckland jako miasto i Queenstown jako kurort znajdą się wyżej. Wellington... Sam nie wiem. Z pewnością spędziłem tam za mało czasu, ale wrażenie jest wrażeniem.
Z pewnością Wellington jest bardzo pięknie położone, na stromych wzgórzach opadających wprost w wody błękitnej zatoki. Wiele więcej nie mogę o nim powiedzieć :) W dzień jakoś nie powaliło mnie na kolana. Ciekawostką jest, że spora część tego miasta zbudowana została na zasypanej zatoce. Po prostu nie ma dość naturalnego "płaskiego" terenu aby móc swobodnie budować. Wyjazd na górę (oczywiście wulkan), z której
obserwowaliśmy panoramę miasta był dość emocjonujący. Wąziutka stroma dróżka, mijające się samochody... Było trochę emocji, ale kierowca dał radę.
Ciekawostką Wellington jest lotnisko, a raczej pas startowy położony na kawałku płaskiego terenu między wodami zatoki a morzem. Jest dość krótki i nie mogą na nim (podobno) lądować większe samoloty. W każdym razie wygląda dość zabawnie.
W Wellington zwiedziliśmy spore muzeum - z pewnością warto. Można tam zobaczyć wypchanego ptaka MOA, który zniknął w żołądkach Maorysów, a także ptaka KIWI w wielu wersjach. Z kronikarskiego obowiązku załączam kilka zdjęć.
Miałem nadzieję, że Wellington pokaże nam swoje piękno w nocy.... Wellington w nocy także mnie nie zachwyciło. Uwielbiam włóczyć się po nocy z aparatem i statywem szukając gry świateł i kolorów. Zwykle w każdym mieście jest takie ukryte piękno. Wellington jakoś nas nie urzekło. W centrum miasta oświetlenie jest typowo użytkowe i składa się głównie z lamp sodowych. Ale ze świecą szukać jakichś ciekawie oświetlonych budynków. Mnie się nie za bardzo udało.
Dopiero nad samym morzem było lepiej. Bulwary są miłe dla oka i można tam znaleźć nieco elementów architektonicznych przyciągających oko. Charakterystyczna była kompletna pustka. Poza nami nie było NIKOGO spacerującego nad zatoką. W zasadzie to chyba nic dziwnego, bo kto chodzi w zimie na spacery w mieście :)
Po zjedzeniu bardzo dobrej kolacji we włoskiej knajpce, udaliśmy się na spoczynek do hotelu. Niezbędne okazało się „pożyczenie” na noc tak zwanej „farelki” z korytarza, gdyż temperatura w pokoju była raczej niska, a wyjątkowo ogrzewane prześcieradło nie działało.
Następnego ranka musieliśmy udać się na prom na wyspę południowa - tam jest „prawdziwa egzotyka”.