Podróż El Condor Express - Peru i Boliwia - W drodze do Colca



2010-05-04

droga do kanionu COLCA

Piszę te słowa po kilku dniach, gdy autobus zmierza już w kierunku Puno nad jeziorem Titicaca. Zastanawiam się nad tym jak opisać te dwa dni. Właściwie nie wiem od czego zacząć. Czy od kondorów szybujących dostojnie między pionowymi ścianami kanionu Colca, czy od kąpieli w gorących źródłach, czy też od małego bonusu jaki dostaliśmy od losu. Zacznę chyba od początku, czyli od drogi z Arequipy do kanionu Colca.

Droga jest dość niezwykła, większość jej bowiem to zwykła droga szutrowa. Drugi powód jej niezwykłości, to że prowadzi przez przełęcz leżącą na wysokości 4910 mnpm. A to już jest stres dla organizmu, nie tylko psychiczny, ale i fizyczny.

W uszach ścisk, autobus ledwo dyszy na ostrych podjazdach i zakrętach, a Danusia poprawia nam nastrój opowiadając o wycieczce Polaków, która zginęła spadając w przepaść właśnie na tej drodze wracając z kanionu Colca. Nic dodać nic ująć. Ale w tle widać ośnieżone szczyty Andów i nie pozostaje nam nic innego niż jechać dalej.  Wysiąść się nie da :)

Na dzisiaj planujemy wizytę na brzegu kanionu Colca, a po południu kąpiele w gorących źródłach. Zapowiada się nieźle.

Na razie kończę i skupiam się na rozmowie z błędnikiem, który podczas licznych zakrętów ma ochotę na wyrażenie własnego zdania i powoduje że nie czuję się do końca komfortowo.

Choroba wysokościowa to podobno jest coś, co ma się w sobie lub nie i nie da się tego sprawdzić testami, badaniami krwi ani niczym innym. Stopień wytrenowania i sprawności fizycznej także nie jest decydujący. Podobno wraz z wiekiem rośnie prawdopodobieństwo zapadnięcia na nią, ale także nie jest to pewne. Historia zna przykłady alpinistów, którzy schodzili całe Alpy, a po wyjeździe w Himalaje zostawali zwożeni do bazy z powodu tej przypadłości. Ponieważ Danusia uprzedzała nas o tym od początku pobytu w Limie, więc cała wycieczka grzecznie zaopatrzyła się w różne produkty na bazie liści Coca, cukierki, ciasteczka, napoje a nawet liście same w sobie. Dla nas to zaskakujące, ale na stją całe worki liści coca sprzedawanych na wagę. Zapewne nasi celnicy nie byliby tak łaskawi, ale podobno przetworzone liście w postaci słodyczy czy herbaty można spokojnie przewozić. Sprawdzimy. (PS. Sprawdziłem – można)

Tak więc, po jakiejś godzinie od opuszczenia pięknej Arequipy wylądowaliśmy na skrzyżowaniu dróg (to nie jest częste w tych rejonach, bo dróg jest właściwie kilka), wypiliśmy obowiązkową szklankę mate de coca, czyli liści coca zalewanych wrzątkiem i ruszyliśmy w górę w stronę przełęczy.

Moim zdaniem, przypadłości jakie spotkały kilkoro uczestników naszej wycieczki było związane po części z wysokością, ale także z jakością drogi jako takiej. Co prawda kierowca jechał dobrze, ale jednak mnóstwo zakrętów, także tak zwanych ‘patelni’ robiło swoje. Skutek był taki, że samą przełęcz przejechaliśmy bez zatrzymywania, ponieważ trzeba było jak najszybciej zjechać w rejony o większej zawartości tlenu. Na szczęście, tą samą przełęcz pokonywaliśmy dzisiaj w drodze powrotnej, więc nic nie stało na przeszkodzie aby skorzystać z najwyżej położonego kibelka, bądź dokonać zakupów na straganach.

  • pozowanie
  • vikunia
  • vikunie
  • uwaga lama
  • pod El Misti
  • indianka
  • indianka z wulkanem
  • sweterki z alpaki
  • coca
  • siatkówka 3000
  • stadko lam
  • lama
  • pasterka
  • pachamama
  • pachamamy
  • Chivay
  • indianka
  • indianka
  • stragany