Podróż El Condor Express - Peru i Boliwia - Oko w oko z tajemnicą Inków - Machu Picchu



2010-05-07

MACHU PICCHU

Przed wizytą w MP bardzo obawiałem się rozczarowania. Jak być może pamiętacie, spotkałem w Arequipa Polaków, którzy tam byli i byli bardzo zawiedzeni i rozczarowani. Twierdzili że są tam takie tłumy turystów, że ledwo widać spomiędzy nich skały. Także w książce o Peru czytaliśmy podobne opisy. Często tak bywa, że nastawiając się na coś wspaniałego łatwo o rozczarowanie. Skracając nieco wstęp powiem, że owszem turystów było mnóstwo, ale nie czuję rozczarowania. Widok tego wspaniałego i rozległego miasta jest powalający. Nawet turyści, których jest rzeczywiście bardzo dużo, nie psują tego wrażenia. Oczywiście każdy ma swoje przemyślenia, ale jak podsłuchałem rozmowy naszych wycieczkowiczów, chyba wszyscy byli bardzo zadowoleni.

Tak więc podróżowaliśmy super autobusem po bardzo krętej drodze po bardzo stromym zboczu. Po jakichś 15-tu minutach i kilkunastu zakrętach typu ‘patelnie’ po raz pierwszy ujrzeliśmy ruiny miasta. Pozostaje jedynie podziwiać geniusz tamtejszych architektów i budowniczych, którzy potrafili umieścić spore miasto w taki sposób, że nie jest w żaden sposób widoczne z dołu doliny. Podróżnik poruszający się doliną ma do wyboru tak wiele szczytów na które można wejść, że odnalezienie go było wyłącznie kwestią przypadku.

W sprawie odkrycia i jego daty są dwie wersje. Oficjalnie odkrycie przypisuje się amerykańskiemu uczonemu Hiramowi Binghamowi, który w lipcu 1911 roku wszedł na MP kierowany podpowiedzią miejscowego Indianina. Jest jeszcze druga, nieco mniej romantyczna wersja (za Wikipedia), że odkrycia dokonał 40 lat wcześniej niemiecki handlarz Augusto R. Berns, który założył spółkę z rządem Peru i prezydentem tego państwa, i za udział w zyskach eksplorował miasto sprzedając zabytki znalezione w grobowcach i pomieszczeniach. To może tłumaczyć, dlaczego w mieście prawie nic nie znaleziono i wydaje się bardzo zniszczone. Ciekawe dlaczego nie wspomina o tym lokalny peruwiański przewodnik…

Była nawet hipoteza, że miasto zniszczyli hiszpańscy konkwistadorzy, ale po takim wydarzeniu z pewnością byłby jakiś ślad w dokumentach. MP zostało opuszczone około 1537 roku z nieznanych przyczyn, tak samo jak nieznane jest jego prawdziwe przeznaczenie.

Jest wiele teorii na każdy temat i słuchanie przewodnika jest początkowo zabawne, a potem zaczyna irytować. Opis prawie każdego pomieszczenia wygląda mniej więcej następująco: „Widzicie Państwo salę niedokończonej świątyni czegoś tam. Te okna służyły do obserwacji astronomicznych… Jest jednak inna teoria według której to pomieszczenie służyło jako skład żywności, albo jeszcze czemu innemu…”. Właściwie wszystko to są całkowite domysły i jeśli nie jest znane przeznaczenie samego miasta, to są to czyste dywagacje i można spokojnie kontemplować to co się widzi nie słuchając
przewodnika. Problem z kulturą Inków polega na tym, że nie znali pisma w naszym znaczeniu i nie ma żadnej dokumentacji źródłowej opisującej ich czasy.

Najbardziej wiarygodna interpretacja przeznaczenia miasta, sugerująca że był to kompleks świątynno – mieszkalny, zamieszkały głównie przez kapłanki słońca, bazuje na bardzo dużej dysproporcji pomiędzy szkieletami kobiet i mężczyzn (10:1) znalezionych w rejonie MP. Ale to także tylko i wyłącznie dywagacja.

Po wyjściu z autobusu, zaczynamy zwiedzanie i wspinamy się stromy szlakiem pośród dość rachitycznych drzew i krzewów. Nie wiem jak to wygląda w lecie, ale nawet w środku peruwiańskiej zimy skwar leje się z nieba. Nie należy poddawać się szałowi robienia zdjęć zaraz na początku. Tworzą się regularne kolejki do zdjęć w kilku atrakcyjnych miejscach. Tymczasem idąc dalej w górę są znacznie lepsze punkty widokowe, a nie ma przy nich takiego tłoku.

Swoją drogą, w czasach fotografii analogowej, na miejscu producentów klisz fotograficznych wyłożyłbym każde pieniądze na zwiększenie liczby turystów odwiedzających MP. Nie wiem, czy jest wiele podobnych miejsc gdzie ludzie wykonują tak obłędną ilość fotografii. Teraz, w dobie fotografii cyfrowej gdy praktycznie nie ma limitów, zwiedzanie wygląda jak oddawanie czci jakiemuś nowemu bożkowi, ponieważ co kilka – kilkanaście kroków, każdy zastyga z wyciągniętą przed siebie ręką z jakimś srebrnym zazwyczaj pudełkiem, wpatruje się w nie i rusza palcem wskazującym. Potem patrzy na pudełko, idzie kilka kroków i powtarza cały rytuał po wielokroć. Wygląda to jak jakiś obłędny rytuał. Miliony zdjęć dziennie i wszystkie prawie takie same i w tych samych miejscach i na każdym poza szarością dumnych ruin kolorowe czapeczki ‘premierówki’, t-shirty, sandały i setki twarzy ociekających potem i drepczących karnie w ślad strzałek na kamieniach…

Niezależnie od tego dziwnego tańca i samych wątpliwości wokół niego, miejsce jest zdecydowanie warte zobaczenia i nie zgadzam się z osobami, które mówią że nie warto. Warto, choć gdybym mógł, to zapłaciłbym dużo kasy aby być tam o świcie bądź o zachodzie słońca i móc podziwiać majestat miasta bez setek turystów za każdym załomem skały. Wrażenie musi być wtedy zupełnie inne.

Swoją drogą, wszyscy są pod olbrzymim wrażeniem organizacji zwiedzania i całego procesu. Ilość turystów docierających codziennie do MP jest limitowana miejscem w pociągach turystycznych przyjeżdżających z Cusco czy z Ollantaytambo. Podobno jest to około 2500 osób dziennie. Nie ma szans na wizytę w MP na własną rękę. Zawsze trzeba skorzystać z jakiegoś biura podróży, których w samym Cusco jest mnóstwo. Biuro dostarczy turyście komplet biletów i umożliwi dotarcie na miejsce. Wersji jest kilka. Na najwyższej półce znajduje się podróż pociągiem o nazwie Hiram Bingham (od nazwiska oficjalnego odkrywcy Machu Picchu) z Cusco do Aguas Caliente przez góry w bardzo komfortowych warunkach. Mniej wyrafinowany sposób, to dotarcie autobusem turystycznym z Cusco do Ollantaytambo, potem pociąg klasy „backpackers” o bardzo przyzwoitym poziomie, a potem zwiedzanie. Czy jest inna droga? Otóż z Cusco do Ollantaytambo można dotrzeć także lokalnymi busikami, których jest mnóstwo. Gdy wracaliśmy, po wyjściu z pociągu aż roiło się od ofert wykrzykiwanych przez naganiaczy „Friend, Amigo, Cusco for ten solas, Cusco for eight solas, Cusco for five solas, …”. Mniej niż 5 soli nie słyszałem, ale to około półtorej godziny jazdy za 5 do 10 zł … Oczywiście warunki będą mało komfortowe, bo będzie to upchany na maxa busik, ale za takie pieniądze?

O samym MP nie będę pisał, bo nie ma to wielkiego sensu. Także większość zdjęć robionych w tym miejscu ma wartość raczej geologiczną bądź emocjonalną, ponieważ widać na nich w większości po prostu stosy mniej lub bardziej poukładanych kamieni. Zapewne można zrobić tutaj wiele ciekawych zdjęć, ale to wymaga czasu, a także cudownego wyretuszowania setek zwiedzających. To miejsce trzeba po prostu samemu zobaczyć – warto.

MACHU PICCHU – dwie dygresje.

Temperatura. W MP nawet w środku zimy jest gorąco. Z jakichś powodów, być może duża ilość nagrzanego kamienia, temperatura jest wysoka, a do tego jest bardzo duszno. Dużo chodzi się pod górę i z góry po schodach, co dla osób o słabszej kondycji jest sporym wyzwaniem. Koniecznie trzeba posmarować się dobrym filtrem i zabrać nakrycie głowy. Także dobre buty nie będą zawadą. Zwykłe adidasy mogą nie zdać egzaminu. Cała wycieczka trwa od 1 do 3 godzin, które spędza się idąc wolnym krokiem często przystając w miejscach gdzie zdarzają się „korki”. Są trzy oznakowane kolorami trasy, które można wybrać w zależności od możliwości i czasu. Moim zdanie warto wybrać najdłuższą. Jest ciekawie, a jeśli do tego jest przewodnik który potrafi co nieco powiedzieć, warto poświęcić czas i pot.

Góra Wayna Picchu jest obok widoku samego miasta najbardziej charakterystycznym elementem tego miejsca. Jest widoczna prawie na wszystkich pocztówkach i zdjęciach z tego miejsca. Tak naprawdę, bez Wayna Picchu, można sfotografować prawie każde inkaskie ruiny i twierdzić, ze jest to Machu Picchu. Najbardziej typowe ujęcia robi się z Machu Picchu w stronę Wayna Picchu. Na wzgórze Machu Picchu normalny człowiek wejść nie może, a na Wayna Picchu można. Niestety obowiązuje limit 400 osób dziennie jakie mogą wejść na szczyt i limit ten jest skrupulatnie przestrzegany. Gdy dowiedziałem się o możliwości wejścia na WP, to ku rozpaczy mojej Żony, która próbowała mnie powstrzymać, przebiegłem jakiś kilometr po kamiennych schodach wymijając wiele wycieczek aby spróbować wejścia. Powitał mnie bardzo miły strażnik, który z przyjemnością sprzedał mi za 5 soli buteleczkę wody mineralnej, ale w żaden sposób i za cenę żadnych argumentów nie chciał mnie wpuścić na szlak. Wejście i zejście trwa podobno około godziny i wymaga dobrych butów i dobrej kondycji. Widok stamtąd ma MP jest podobno piękny, ale nie dane mi było spróbować. W ogóle można tam wchodzić od 7-mej rano i ponoć koło 10-tej szlak jest już zamknięty.

Po nieudanej próbie wejścia na Wayna Picchu staram się odnaleźć swoją grupę. Nie jest to proste przedsięwzięcie. Postanawiam zadziałać najprościej jak się da, a mianowicie idąc trasą zwiedzania ale w drugą stronę. W zasadzie nie powinienem się z nimi rozminąć. Jednak po zrobieniu kilkunastu kroków dobiega mnie głos strażnika, który informuje mnie, że poruszać się po trasie można tylko w jedną stronę określoną jako kierunek zwiedzania, a w drugą się nie da. W podobnej sytuacji do mnie znajduje się jeszcze kilkoro turystów, równie zaskoczonych jak ja. Cóż robić wycofujemy się po śladach. Udaje mi się w końcu znaleźć dwukierunkową drogę zwiedzania i w końcu spotykam się z grupą mniej więcej w 1/3 szlaku. Teoretycznie czas przeznaczony na zwiedzanie naszą trasą to około 1,5 godziny. Kolejne 1,5 godziny miało być wolne. Niestety z różnych przyczyn zwiedzamy MP przez 2,5 godziny i czasu wolnego już po prostu nie ma. Ale chyba w sumie nikt specjalnie nie żałuje. Stajemy w niewielkiej kolejce do autobusu zwożącego turystów na dół i czekamy.

Zjeżdżamy do Aguas Calientes i jest dopiero 14:20. Lunch mamy zaplanowany na 16-tą a pociąg odjeżdża o 18:03. To właśnie jest ten moment, gdzie naszym (i nie tylko) zdaniem, wycieczka nie jest dobrze zaplanowana. Strata czasu. Co prawda w miejscowości jest chyba największy i najciekawszy targ indiański, ale ile można po nim chodzić? Logujemy się w niewielkiej restauracji na kawę, sok z pomarańczy (przepyszny) i sałatkę z owoców. W sumie za rachunek płacimy 54 sole i o dziwo akceptują moją kartę z PKO BP. Sztuka zapłacenia tą samą kartą w Boliwii się nie powiodła. Tam przeszła dopiero karta z jednego z banków światowych, która właśnie na takie okazje jest nieoceniona. Warto mieć więcej niż jedną kartę…

Ale na tym na razie koniec, bo czas zwiedzać Cusco. Jesteśmy już w ostatnim dniu i uważny czytelnik może zauważyć, że gdzieś zgubiłem jeden dzień. Tak się stało, ale na papierze można robić co się chce i to co działo się wczoraj opiszę po południu po powrocie z miasta.
  • pierwszy widok
  • tarasy
  • centrum
  • miasto
  • piramida
  • Andy
  • okna
  • ruiny
  • drzewko
  • kwiat Inków
  • tarasy
  • Andy
  • domy
  • Hiram Binhgam
  • kwiatki
  • przemijanie