LA PAZ dzień II
Po śniadaniu na ostatnim piętrze naszego hotelu, ruszamy na zwiedzanie La Paz. Po raz kolejny potwierdza się stara prawda, że na śniadaniu w hotelu trzeba być wcześnie bo inaczej nie ma co jeść, i dzieje się to nawet tutaj. Śniadanie jest głównie na słodko i poza pysznym, chyba owczym serem, nie ma prawie nic na wytrawnie. Nie ma nawet oliwek powszechnych w Peru. Na szczęście można zamówić mikrojajecznicę u kelnera, co daje podstawy kaloryczne do zwiedzania.
DOLINA KSIĘŻYCOWA
Na początek wyruszamy do Doliny Księżycowej, położonej w jednej z najniższych części miasta. Tracimy kolejne pięćset metrów wysokości i znajdujemy się w coraz bogatszych dzielnicach. Potwierdza się prawda którą można było zaobserwować w Arequipie i w Puno, czyli to że im niżej tym jest bogaciej. Biedni mieszkają na wysokościach, a bogaci w dolinach.
Dolina księżycowa jest formacją erozyjną powstałą w mieszance miękkiej gliny, piaskowca i wapienia. Jest dość podatna na erozję i za jakiś czas pewnie zmieni swój wygląd. Jednak porównanie jej do Kapadocji jest mocno przesadzone choćby dlatego, że formacje maja maksymalnie po kilkanaście metrów wysokości i zajmują może dwa hektary. Zwiedzanie odbywa się po wyznaczonej i dobrze przygotowanej wąskiej ścieżce. Miejscami są niewielkie ekspozycje, co w połączeniu z masowym robieniem zdjęć powoduje ze przy trzydziestu osobach schodzi nam prawie półtorej godziny zamiast zaplanowanych 45 minut. Ale warto to zobaczyć. Choć zdjęcia nie oddają charakteru tego miejsca, jego plastyczności i przestrzenności, to pozostaje w naszych wspomnieniach.
Na koniec mamy rzadką okazje podziwiania z bliska kolibra, który jakby na zamówienie polatuje sobie wokół niewielkiego krzaka. Znowu mała wisienka na torcie. Przy okazji wdaję się w krótką dyskusję z ‘filozofem’ bardzo miłym ale dość kategorycznym w poglądach uczestnikiem naszej wycieczki, który bardzo negatywnie komentuje fakt picia przeze mnie Red Bulla rozdawanego w promocji przez dwie miłe dziewczyny. Każdy pozostaje przy swoich poglądach.
Nasza wycieczka oblega stoisko miejscowego rzemieślnika który wcześniej prezentował nam swój kunszt j muzyczny i akrobatyczny grając El Condor Pasa na szczycie jednego z wzniesień doliny. Zakupy kończą się wspólnym muzykowaniem na specyficznych piszczałkach, a Witek pokazuje swoje talenty muzyczne. Co prawda część grupy chce się zrzucić na napiwek dla niego aby przestał grać :) ale nie do końca wiem dlaczego.
Z punktu widokowego zjeżdżamy ze 100 m na główny plac La Paz, oczywiście Plaza de Armas. Plac jest rzeczywiście urokliwy i jak widać po ludziach służy jako ulubione miejsce spotkań i spędzania czasu nie tylko dla turystów, ale także dla miejscowych. Jeśli się chce zrobić kilka zdjęć, trzeba znaleźć cichy kącik, skąd można w mało zauważalny sposób za pomocą TELE próbować łapać lokalne klimaty. Swoją drogą miejscowi mają jakiś radar w mózgu. Jak tylko skieruje się na nich lufę obiektywu, zauważają to i reakcje są różne. Ale wróćmy na plac. Jeden bok placu zajmuje katedra, której nie oglądałem w środku, a obok stoi pałac prezydencki pilnowany przez sporą grupkę wojska i policji. Na sąsiednim boku znajduje się budynek parlamentu, a co jest na pozostałych dwóch niestety nie wiem, ponieważ zamiast grzecznie słuchać przewodnika wolałem powłóczyć się z aparatem. Ogólnie miejsce klimatyczne, pełno gołębi które można karmić kupionym na miejscu ziarnem, a nastrój psują jedynie żołnierze stojący przy centralnej fontannie w pełnym rynsztunku bojowym na wypadek gdyby ktoś chciał demonstrować przeciwko Moralesowi. Nie wiem dlaczego ktoś miałby to robić, w końcu jako prawdziwy socjalista dba o dobro wszystkich obywateli, ale pewnie jacyś agenci obcych państw pracują i szyją pod przykryciem tajne operacje.