Podróż El Condor Express - Peru i Boliwia - La Paz - miasto na wysokościach



2010-05-06

La Paz

Wracamy do współczesności. W czasie rzeczywistym nasz autokar pędzi w kierunku Titicaca w drodze powrotnej z La Paz do Puno. W czasie dziennika, nadal jeszcze nie wjechaliśmy do La Paz, więc w magiczny sposób cofam się w czasie o półtora dnia.

LA PAZ dzień I

Witają nas najpierw przedmieścia tego miasta. Jest około osiemnastej czasu lokalnego (godzina różnicy do Peru, czyli do Polski mamy teraz sześć godzin. To co się dzieje na ulicach szokuje wszystkich.

Ruch na drodze rządzi się następującymi prawami:
• Ruch jest „w zasadzie” prawostronny
• Ten z prawej zwykle ma pierwszeństwo
• Pieszy nie ma żadnych praw na drodze
• Jak jesteś większy, masz pierwszeństwo
• …

Chaos, nieustanny jazgot klaksonów, krzyki i nawoływania konduktorów wychylających się z niewielkich busików, podstawowego środka transportu, tworzy niespotykaną mieszankę bodźców atakujących wszystkie zmysły. Nieco przypomina nam to wszystko Kair, a z czasem podobieństw będzie jeszcze więcej. Pasy na jezdni są czysto umowne i oznaczone jakimiś niewielkimi odblaskowymi kocimi oczkami. W rejonach większego ruchu za rozdzielacz pasów służą opony ustawione na sztorc. Niesamowity widok…

Nasz kierowca porusza się w tym chaosie zadziwiająco sprawnie i po jakichś 30 minutach docieramy do wielkiego metalowego pomnika Che Guevary, który jest tutaj czymś w rodzaju współczesnego świętego (niestety nie udało mi się go uchwycić w obiektyw). Obecny prezydent Boliwii – Morales z plemienia Aymar, jest socjalistą o poglądach bardzo zbliżonych do Hugo Chaveza z Wenezueli, i tak jak on zastanawia się jak zmienić konstytucję aby móc rządzić Boliwią dożywotnio. Część narodu zapewne nie widzi w tym nic złego.

Wcześniej Tomek, nasz przewodnik po Peru, rysował obraz Boliwii jako półdzikiego kraju, w którym panuje totalna anarchia, grozi mu całkowity rozpad funkcji państwowych i powrót do struktur plemiennych. Po dwóch dniach w stolicy, co oczywiście nie daje prawa do uogólnień, ale daje jakiś obraz sytuacji, mamy wrażenie, że Tomek stał się bardziej peruwiański od rodowitych Peruwiańczyków, którzy generalnie uważają Boliwijczyków za półanalfabetów, a Boliwię za dziki kraj. Chyba nie jest tak do końca.

To co mnie ujęło w La Paz, to atmosfera życzliwości ze strony miejscowych (ale to odnosi się także do Peru) i ogólne poczucie bezpieczeństwa. Gwoli sprawiedliwości, poza Limą, gdzie turysta czuje się bardzo nieswojo i ma wrażenie, że wszyscy polują na jego dobytek, w pozostałych miastach czujemy się bezpiecznie. Nikt nie nagabuje i nie zmusza do zakupów, na dźwięk obcej mowy spotyka się bardzo uprzejme i otwarte reakcje, ludzie próbują się porozumieć, ogólnie jest miło. Policja głównie zajmuje się kierowaniem ruchem i chronieniem pieszych przed rozpędzonymi autami, a nie wlepianiem mandatów za byle co. Tak jak napisałem, czujemy się bezpiecznie.

Po przebiciu się przez przedmieścia widzimy po raz pierwszy La Paz. Niestety jesteśmy na punkcie widokowym o jakieś 30 min za późno i wielkie miasto skrywa już cień okolicznych gór. Wrażenie zapiera dech w piersiach. La Paz rozciąga się na wysokości od 3100 do 4100 mnpn w rozległej dolinie, a właściwie kilku dolinach i wspina się z braku miejsca na rozbudowę coraz wyżej na zbocza otaczających gór. Widok domków przytulonych do stromych zboczy robi wielkie wrażenie. Mniej więcej w środku doliny widać centrum zaznaczone grupą wieżowców, jednak z naszej perspektywy wyglądają dość skromnie, trochę jak klocki lego. Pomimo przejmującego zimna i wiatru, robimy szybką sesję fotograficzną, pakujemy się do naszego autobusiku i ruszamy z górki na pazurki. Droga jest bardzo stroma i często słychać jak kierowca korzysta z dodatkowego hamulca mechanicznego aby nieco zwolnić zjazd, a właściwie opadanie. W ciągu 15 minut tracimy jakieś 500 m wysokości i wjeżdżamy do centrum. Droga nadal opada, ale już nie tak ostro.

Po prawej stronie widzimy prawdziwe centrum miasta, czyli duży plac przed kościołem św. Franciszka. Mnóstwo budek oferujących najróżniejsze produkty zarówno spożywcze jak i przemysłowe. Tysiące ludzi przelewających się w różnych kierunkach. Ruch, gwar i hałas podobny jak na przedmieściach. W tłumie ludzi wokół nas widać bardzo różne ubiory i twarze. Zarówno Indianki w tradycyjnych strojach z charakterystycznymi kapelusikami, jak i tradycyjnie ubrani Boliwijczycy, a także czasami ktoś o bardziej jasnej karnacji czasami w eleganckim garniturze.

Jest późny wieczór i droga jest tak zatłoczona, że jakieś 2 km pozostałe do hotelu pokonujemy prawie przez godzinę. Ale chłoniemy atmosferę tego miasta. Gdybym miał powiedzieć, co mi się kojarzy z La Paz, to tak jak w obszarach pozamiejskich Peru byłyby to rusztowania strzelające w niebo z niedokończonych domów, to w La Paz są to pęki przewodów elektrycznych i telefonicznych wiszące na słupach. Pęki kabli liczące po kilkadziesiąt przewodów przechodzące czasami przez środek drzewa! Z naszego punktu widzenia chaos w żaden sposób niemożliwy do opanowania. Jak powiedział ktoś z wycieczki, wiedza o przeznaczeniu tych kabli musi przechodzić z pokolenia na pokolenie, bo nie jest możliwe aby był jakiś schemat. Zresztą widać mnóstwo wiszących końcówek. Zapewne jak się coś popsuje, to po prostu zakładają nową linię i tyle…

Hotel Palace el Rey jest położny w bocznej uliczce vis a vis instytutu amerykańskiego. Oficjalnie ma 4 gwiazdki, ale na większości materiałów (mydełka, menu itp.), widnieje pięć. Widać że hotel wymaga remontu, który zresztą jest właśnie prowadzony, ale ma bardzo dobry standard i przede wszystkim jest ciepło, co od razu nastraja nas bardo dobrze. Zapewne po remoncie dostanie z powrotem piątą gwiazdkę na co moim zdaniem będzie w pełni zasługiwał. Po procedurze przydziału pokoi i szybkim odświeżeniu, ruszamy na kolację.

Przeciskamy się w tłumie ludzi i samochodów, który z bliska wygląda jeszcze bardziej chaotycznie. Mimo wszystko czujemy się bezpiecznie, choć trzeba uważać na rozpędzone samochody. Co ciekawe, nawet jeśli na skrzyżowaniu są światła dla samochodów, to nie ma ich dla pieszych. Chyba tylko raz widziałem dość mocno zakonspirowane światła w postaci czerwonej lub zielonej ręki sterujące przejściem przez ulicę.

Za namową Danusi i miejscowego przewodnika wybieramy restaurację znajdującą się na najwyższym jedenastym piętrze pięciogwiazdkowego hotelu Park Plaza położonego przy głównej arterii komunikacyjnej, w odległości 10 minut spokojnego marszu od hotelu. Jesteśmy ubrani bardzo turystycznie, ale na nikim nie robi to wrażenia. Wjeżdżamy windą i jesteśmy w bardzo pięknej sali restauracyjnej. Widok na nocne La Paz jest powalający. Zobaczymy jak będzie z menu.

Na początku jesteśmy w siedmioosobowej grupie wraz z Danusią, ale po chwili docierają kolejne dwie osoby i rozpoczynamy ucztę. Wybór dań w karcie nie jest wielki, ale to daje gwarancję dobrej jakości. Na początek spoglądamy na ceny, które budzą uśmiech na twarzach. Najdroższe danie kosztuje 70 boliwanów, co daje jakieś 35 zł. Najdroższe wino 120, czyli 60 złotych… Jeść nie umierać. Wraz z kilkoma osobami zamawiam CEVICHE, a na drugie danie mieszankę owoców morza. Część zamawia wołowinę mieszaną z warzywami nazywającą się LOMO SALTADO, która poza kurczakiem stanowi podstawę tutejszej kuchni. W zasadzie wszyscy są bardzo zadowoleni z jakości (w jednym wypadku wołowina była nieco twarda) i rozmiaru potraw, a lokalne wino doskonale komponuje się z posiłkiem. Końcowy rachunek wywołuje sporo wesołości, ponieważ dwa dobre dania dla każdej z siedmiu osób i trzy butelki wina kosztują w sumie 800 boliwanów, czyli 400 złotych, co daje mniej niż 60 złotych na osobę. 

  • przedmieścia
  • La Paz zza krzaka
  • panorama
  • mrowisko
  • ulica z drutami
  • wsiadać!
  • przystanek
  • perspektywa
  • ruch
  • wyznanie
  • ruch
  • katedra
  • kłębowisko
  • most
  • zasady
  • panorama
  • stadion 4000
  • kontrast