GRANICA I
Pół godziny mija jak z bicza strzelił i jedziemy dalej w kierunku granicy. Miasteczko graniczne jest niewielkie i bardzo głośne i kolorowe. Przyznam, że takiej dawki folkloru nie miałem jeszcze okazji widzieć, a przynamniej w tym momencie tak myślałem. Kolejka ciężarówek stojących na poboczu wąskiej ulicy miedzy domami, uliczne stragany, rikszarze oferujący przewóz towarów i osób, stragany z jedzeniem, w sumie gwar, harmider i niepewność co będzie dalej. Danusia rozdaje nam w autokarze paszporty którymi dotychczas się opiekowała, przygotowujemy karty przekroczenia granicy i ruszamy na piechotę w stronę przejścia granicznego. Nasz przewodnik wynajduje rikszę na którą pakuje bagaże i z trudem odnajdując drogę wśród wielu pojazdów idziemy na spotkanie nieznanej i dzikiej Boliwii.
Po kilkuset metrach docieramy na granicę. Aparaty fotograficzne grzeją się od nadmiaru nowych motywów. Po prostu nie wiadomo gdzie spojrzeć. Sama granica znajduje się na moście leżącym nad jedyną rzeką wypływającą z Titicaca. Trochę w stylu przejścia granicznego w Cieszynie na moście przyjaźni, ale znacznie bardziej kolorowo i bez ruchu kołowego.
Sama procedura także jest dość skomplikowana. Najpierw musimy się udać na posterunek policji, gdzie znudzony policjant przybija dość mechanicznie pieczątki na karcie przekroczenia granicy. Jednak nawet prosta czynność powtarzana 31 razy trochę trwa. Potem po wyjściu z budynku policji, udajemy się do drugiej kolejki, tym razem ‘immigration’ czyli właściwa kontrola paszportowa.
DYGRESJA – PIOTRUŚ
Znowu niby nic, ale czas biegnie. Po około 30 minutach stoimy w zwartej grupce atakowani przez przejeżdżające riksze i na coś czekamy. Na co? Oczywiście Piotruś musiał pójść na zakupy i cała grupa czekała grzecznie na granicy. Cóż, ten typ tak ma… Zresztą obserwuję go od jakiegoś czasu i mam wrażenie, że ma dwie twarze. Jak jest sam, to zachowuje się mniej więcej normalnie. Jak jest w grupie, stara się za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę. W tym celu wygłasza średnio śmieszne i coraz bardziej irytujące komentarze, głośno śpiewa (ma bardzo dobrze ustawiony i podejrzewam szkolony głos) i sieje na prawo i lewo docinkami. Zwróciłem na niego uwagę już na lotnisku, gdy zobaczyłem go w spodniach wyprasowanych na kancik i w sandałach ze skarpetkami. Mam podejrzenie co do jego profesji ale zostawię swoje podejrzenia dla siebie …
W międzyczasie obserwujemy procedurę przekraczania granicy i kilka rzeczy budzi powszechne zainteresowanie.
Jedną z nich są kantory wymiany walut. Po stronie peruwiańskiej jest ich chyba z dziesięć i wyglądają jednakowo. Mianowicie jest to niewielki stolik z szufladą i krzesełkiem, na którym siedzi pan lub pani wymieniająca waluty. Kasa przeliczona na zwykłym kalkulatorze pakowana jest później do szuflady stolika. Proste, szybkie i wygodne. Swoją drogą podziwiam ich spokój. W kraju takiej biedy, chodzą z kieszeniami wypchanymi dolarami i innymi walutami. Musi być gdzieś jakaś niewidoczna na pierwszy rzut oka ochrona.
Druga ciekawostka to sama granica. Jest dość umowna i w zasadzie jest możliwość przemieszczenia się pomiędzy oboma krajami tam i z powrotem bez większych problemów. O ile wiem, mieszkańcy Peru i Boliwii przekraczają granicę w bardzo uproszczony sposób na podstawie jakiegoś rodzaju dowodów tożsamości. Turyści muszą przejść nieco więcej zabiegów formalnych i uzyskać wiele pieczątek – typowa biurokracja.
Jednak najciekawszy jest sposób transportu towarów przez granicę. Ponieważ ciężki ruch kołowy jest w tym miejscu zabroniony, a nie wiem czy są jakieś inne miejsca gdzie jest inaczej, towary które znajdują się na ciężarówkach czekających karnie w kolejce, są przenoszone na riksze, które po krótkiej kontroli celnej mogą przejeżdżać przez granicę. Tam z powrotem pakowane są na ciężarówki. Widok jest naprawdę interesujący. W pewnej chwili na granicy przed mostem zbiera się około 10 riksz, a na każdej jest kilka worków ziemniaków. W pewnej chwili, wszystkie na wyścigi ruszają na most i po drugiej stronie granicy towar jest ładowany na ciężarówki, tym razem boliwijskie. Genialny wynalazek. Nie dość że znacznie utrudnia drobny przemyt, to dodatkowo daje zatrudnienie wielu ludziom. Ma to sens.
Poza ruchem towarowym przez most cały czas przechodzą w obie strony grupy ludzi i właściwie nie widać żadnej zorganizowanej kontroli. Ale znając miejscowe zwyczaje, na pewno jest, tylko my jej nie dostrzegamy.
Po chwili Piotruś się znajduje i nasze grupa rusza przez granicę. Przechodzimy nad rzeką i wchodzimy do budynku kontroli paszportowej po stronie boliwijskiej. Tu na szczęście procedura okazuje się bardzo uproszczone i jedyna nowość to kolejna pieczątka w paszporcie. Jeszcze chwila i jesteśmy po drugiej stronie.