Podróż Trzy miliony tuk-tuków... Sri Lanka - ........



2010-02-13

Dziś robimy ostatni duży punkt z Trójkąta Kulturalnego, czyli Polonnaruwę. Zakątek to niezwykle malowniczy, osadzony w puszczy, ale nie takiej gęstej i nieprzebytej, a dość ugrzecznionej i wypielęgnowanej. Kompleks przeznaczony do zwiedzania to kiedyś prężne i potężne miasto, które rozkwitało od III do X wieku naszej ery, a teraz jest zbiorem nieźle czasem zachowanych ruin, w które z biegiem czasu wdarła się dżungla. O przystrzyżoną ładnie trawkę dbają tutaj pasące się samopas chude, małe krówki i byczki.

By dotrzeć na miejsce, zapakowaliśmy się do znowu nieprzyzwoicie taniego autobusu, z tym że już po paru minutach jazdy zatrzymaliśmy się przy barze (bary i restauracje dość niefortunnie nazywa się na Sri Lance ‘hotel’ami, hotele zaś noszą nazwę ‘guesthouse’ów). I to na niespełna pół godzinki. Uroczo. Za to później kierowca gnał jak szalony. Przyuważyłem, że klakson to tak ważny tu element wehikułu, że w tym autobusie była to długa wajcha, której koniec znajdował się pod palcem kierowcy. W końcu to rzecz, bez której nie sposób po wyspie jeździć i musi znajdować się po ręką. 

Wysiadamy w centrum miasta, które w Polsce mogłoby uchodzić za ledwie wioskę. Domów tu znikomość, właściwie to tylko droga i sklepiki wzdłuż niej. Bierzemy tuk-tuka za 1000 rupii (po negocjacjach z początkowego 1200) i ruszamy w plener. Sporo turystów. Spotykamy znowu polską wycieczkę. Do niezapomnienia jest obserwowany przeze mnie obrazek, kiedy po zmasowanym ataku wędrujących sprzedawców jedna z Polek biegiem uciekała do autobusu :)

Obejrzeliśmy, pofociliśmy, pospacerowaliśmy i zaliczyliśmy kolejny tuk-tuk massage. Kupiłem maskę z ponoć wyłącznie naturalnych komponentów za 2000 rupii (cena wyjściowa – 3500). Na koniec wycieczki kierowco-przewodnik zawiózł nas do muzeum, gdzie prócz  eksponatów obejrzeliśmy lipne zdjęcia atrakcji, które przed chwilą widzieliśmy na żywo. Nic to. Najgorsze było to, że na jednym z marnych zdjęć ujrzeliśmy wielką statuę Buddy, której nie widzieliśmy wśród ruin! Postanowiliśmy wrócić, bo rzecz wydawała się warta zobaczenia (i faktycznie była). A że za błędy trzeba płacić, błąd przeoczenia kosztował nas dodatkowe 300 rupii za kurs do zagubionej atrakcji. Nie mam pojęcia, czy tuk-tuk drajwerowi wydawało się, że nam być może się spieszy, w każdym razie takiego rajdu enduro, jaki nam zafundował, jeszcze nie przeżyłem. Dziewczyny były nieco zatrwożone, ja miałem niezły ubaw :)

Do naszego hoteliku wracaliśmy z miejsca, które było umownym przystankiem, choć nic, prócz zapewnień miejscowych, na to nie wskazywało. Autobusy przejeżdżały, owszem, ale były tak mocno zapchane, że ich kierowcy ani myśleli zatrzymać się, by zabrać dodatkowych pasażerów. Dość powiedzieć, że miejsca nie było nawet na schodach, a ludzie zwisali mocno wychyleni poza obrys autobusu…

Po pół godzinie czekania udało nam się w końcu złapać właściwy autobus i tu niespodzianka – bez trudu zajęliśmy miejsca siedzące. Cud! Kierowca zapuścił „lanko polo” w potężnych głośnikach rozmieszczonych w różnych miejscach autobusu i jazda.

Wczoraj jechaliśmy autobusem z osobliwym bajerem: nad przednią szybą wewnątrz pojazdu zamontowane były duże, okrągłe światła, które zapalały się podczas hamowania czy uruchomienia kierunkowskazu. Fiu fiu. Chyba po to, żeby pasażerowie wiedzieli, kiedy autobus hamuje, choć po prawdzie nie da się tego nie poczuć na własnej skórze, gdyż agresywna jazda oznacza ostre ciśnięcie pedału gazu, jak i hamowanie w możliwie ostatniej chwili.

Ten ciekawy bajer miał dzisiaj jeszcze bardziej niezwykłą formę, był bowiem wielką listwą na szerokość autobusu, na której podświetlały się w momencie hamowania światełkami kolorowymi jak na choince wizerunki Buddy. Policzyłem, było ich dziewięć. Ciekawy, folkowy gadżet.

Przez kilka dni spędzonych w tym ciekawym kraju widzieliśmy, zwłaszcza dzisiaj, mnóstwo miejsc, które służyły ludziom za pralnie i łaźnie. Brzegi jezior, rzeki, strumyki – gdziekolwiek woda jest łatwo dostępna, tam są i ludzie dokonujący ablucji. Często widzi się, jak kierowcy różnorakich drynd przywożą całe rodziny, by zażyć kąpieli pod gołym niebem. Co ciekawe – kobiety absolutnie nie używają tu strojów kąpielowych. Choć i nie kąpią się nago. Wchodzą do wody zwykle w tym, co mają na sobie, dokonując jednocześnie przepierki. Kombinują przy tym mocno, jak by tu się umyć, a nic nie pokazać. Łatwe to zadanie nie jest, ale jakoś sobie radzą.

To dopiero nieco ponad tydzień tu spędzony, a mam nieodparte wrażenie zobaczenia naprawdę wielu ciekawych miejsc i mocnego zanurzenia się w nieznanej mi kulturze. Mimo że – paradoksalnie – mam też pewność, że tempo naszej podróży nie jest szaleńcze i niczego nie robimy na siłę. Bo czas tu nie płynie wolniej czy szybciej; on płynie inaczej.

  • dsc_0212__3_
  • 239721 - Polonnaruwa
  • 239722 - Polonnaruwa
  • dsc_0218__3_
  • dsc_0222__2_
  • 239725 - Polonnaruwa
  • dsc_0225__4_
  • 239727 - Polonnaruwa
  • dsc_0237__4_
  • 239729 - Polonnaruwa
  • csc_0241
  • dsc_0242__4_
  • dsc_0244__3_
  • 239733 - Polonnaruwa
  • dsc_0250__3_
  • dsc_0251__3_
  • 239736 - Polonnaruwa
  • dsc_0255__3_
  • 239738 - Polonnaruwa
  • 239739 - Polonnaruwa
  • 239740 - Polonnaruwa
  • csc_0266__2_
  • dsc_0271__3_
  • 239744 - Polonnaruwa
  • 239745 - Polonnaruwa
  • 239746 - Polonnaruwa
  • dsc_0298__3_
  • 239748 - Polonnaruwa
  • dsc_0305__3_
  • dsc_0306__4_
  • 239751 - Polonnaruwa
  • 239752 - Polonnaruwa
  • csc_0331
  • dsc_0334__4_
  • 239755 - Polonnaruwa
  • 239756 - Polonnaruwa
  • 239757 - Polonnaruwa
  • 239758 - Polonnaruwa
  • 239759 - Polonnaruwa
  • 239760 - Polonnaruwa
  • 239761 - Polonnaruwa
  • 239762 - Polonnaruwa
  • csc_0380
  • 239764 - Polonnaruwa
  • 239765 - Polonnaruwa
  • dsc_0405__3_
  • 239767 - Polonnaruwa
  • csc_0411__2_