Siedzę na werandzie hoteliku, patrzę sobie na fikające po drzewach małpy. Czuję się błogo…
A małpy to naprawdę małpy. Absolutnie słusznie zasługuję na to miano, które przecież od nich się wywodzi. Bardzo wredne mają charakterki. Ale po kolei…
Nabieramy nawyku targowania się. Jest to tutaj zupełnie naturalny zwyczaj i na pewno warto. Zatem po sutym śniadaniu dajemy się zawieźć do Dambulli za 300, a nie 400 rupii. Mamy już duży bilet (za 50 dolarów) na prawie wszystkie główne atrakcje regionu nazwanego Cultural Triangle, lecz tutaj nie jest on niestety honorowany. Ciężko było znaleźć kasę, na szczęście Elizka się uparła, że płacimy tutaj, a nie być może na górze przed samym wejściem i miała absolutną rację. Trzebaby było wracać się całkiem spory kawałek. Bilet kupujemy znowu za dolary, ale tym razem, żeby było ciekawiej, dostajemy resztę w rupiach. Czyli tak, jak chcemy.
Świątynia jest buddyjska, więc trzeba przy wejściu zdjąć buty. Szczęściem dla nas dziś jest pochmurno i skalne podłoże nie parzy w stopy. Rock Temple to kompleks pięciu jaskiń z freskami naskalnymi i wieloma posągami Buddy z różnych epok. Zobaczyć zdecydowanie warto. Niektóre z posągów, czasem imponujących rozmiarów, to Budda w pozycji leżącej i jest to dla nas miła odmiana.
Przed schodami do jaskiń umieszczono ogromnego, siedzącego Buddę. Tablice informacyjne zapewniały, że największego na świecie. Przewodnik mówił, że nawet nie największego na Sri Lance. Ot, małe „naciągnięcie faktów”. Wysoki był w każdym razie na 30 metrów.
Odnotowujemy kolejny ciekawy zwrot z ‘lankijskiego angielskiego’ [słyszany zresztą później w takiej formie kilka razy]. Pani w muzeum buddyzmu, bardzo skromnym skądinąd, poprosiła nas delikatnie: „take your SUS off please…”.
Po kompleksie kręciło się sporo wycieczek. Zabawne były obrazki, gdy ich przewodnicy - rodowici, ciemnoskórzy Lankijczycy – oprowadzali grupy, posługując się przy tym płynnym, twardym niemieckim czy też dźwięcznym rosyjskim.
Pomiędzy turystami przechadza się wiele rozwydrzonych małp. Przyznaję, sam do ich rozwydrzenia przyłożyłem rękę i to dosłownie, bowiem udało mi się karmić z ręki jedną z nich. Nie wiedzieliśmy o małpach pewnych rzeczy, zatem zaskoczyła nas sytuacja, jakiej byliśmy świadkami. Otóż pewna wredna małpa zaatakowała niczego niespodziewającego się chłopca. Miał on w ręku dopiero co kupioną przekąskę. Małpa, sprytnie widząc, że ma do czynienia z dzieckiem, podbiegła szybko do niego, wspięła się po nim i błyskawicznie wyrwała mu łakocia z ręki. Jeden z widzących to sprzedawców pamiątek chwycił kamienie, jakie miał po ręką i cisnął nimi za małpą. Przy czym głazy były tak wielkie, że gdyby trafił, to by pewnie zabił stworzenie. Niecodzienne dla nas zdarzenie musiało się tu rozgrywać wielokrotnie, bowiem przyuważyłem później, że wiele małp jest nieco ‘uszkodzonych’. Dużo ryzykują, ale podejmują to ryzyko.
Od sprzedawcy z ręki kupiłem dwa tiszerty. Lubię przywozić koszulki z miejsc, w których bywam, tu tymczasem bardzo kiepsko jest z tego typu pamiątkami. Nie dość, że wybór jest praktycznie żaden, to jeszcze jak coś się trafi, jak mnie dzisiaj, to jakość jest tak fatalna, że nie warte są te rzeczy po prawdzie nawet swoich pieniędzy.
Urządzamy jeszcze spacer w miasto. Znajdujemy pocztę, kupujemy tanie znaczki (po ok. 50 gr. na kartkę do Polski) i szukamy jakiejkolwiek jadłodajni. I tu zdziwienie. Ruchliwe centrum sporego miasteczka, a nie ma gdzie przysiąść na obiad! Ładujemy się w tuk-tuka i walimy do nas na wioskę. Obiad fundujemy sobie w konkurencyjnej względem naszej restauracji przy hotelu o wdzięcznej nazwie ‘Eden Garden’. Posiłek, jak to często tutaj, ma postać wielkiej miski i ryżu i kilku mniejszych miseczek z różnymi sosami, w tym obowiązkowo curry, przecierami i jakimś mięsiwem do ryżu. Komponujesz dowolnie. I najesz się zawsze i smacznie. Pewną upierdliwością natomiast było ciągłe stanie kelnera nad naszymi głowami. Mnie nawet poukładał potrawy na talerzu według jego 'widzimisię'. Jasne, że każdy chce zapracować na suty napiwek, ale to było małe przegięcie.
Nabawiam się odcisków, to boli, eh. Moje sandały słabo dają radę w tym klimacie. To dziwne.